Obaj przywódcy państwa polskiego deklarują, że nie chcą w sprawie traktatu referendum, bo jest obawa, iż Polacy nie stawią się przy urnach lub też nie potraktują sprawy wystarczająco poważnie. Jednak z każdym kolejnym dniem “szukania kompromisu” widać, że referendum może się okazać szybszą i pewniejszą drogą ratyfikacji niż czekanie, aż z niekończących się uzgodnień pomiędzy PiS a PO cokolwiek wyniknie.

Do całego sporu o sposób ratyfikacji traktatu najlepiej pasuje tytuł humorystycznej książki Słonimskiego i Tuwima: “W oparach absurdu”. Żądane przez PiS “zabezpieczenia” są tylko pustym gestem, który miał poprawić wizerunek partii w oczach antyeuropejskich radykałów, a w istocie pokazał tylko, jak niewiele było prawdy w propagandzie rzekomego sukcesu Lecha Kaczyńskiego w Brukseli. Platforma zaś korzystała z potknięcia rywali, aby tym bardziej ich skompromitować, a może nawet doprowadzić do rozłamu w ich partii.

Jeśli rozliczać politykę tylko z tego, co dobre dla partii, to “przeczołganie PiS”, skoro sam się o to prosił, wydaje się oczywiste. Tylko czy rzeczywiście w sprawie ważnej umowy międzynarodowej wypada osiągać partyjne zyski kosztem wizerunku Polski?

Tak czy inaczej – nie wystarczą deklaracje, że prezydent i premier “wierzą w kompromis”. Każdy dzień bez tego kompromisu to kolejny dzień kompromitacji.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/03/27/miedzy-kompromisem-a-kompromitacja/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]