To ostatnie wydarzenie pokazuje, że wspomniany model nie jest do końca trafny. Moim skromnym zdaniem zwycięża nie tradycjonalizm, tylko korporacjonizm i biurokratyczna "partia świętego spokoju". Na wszelkie problemy ma ona jedną odpowiedź – radujmy się tłumami w świątyniach i nie myślmy o problemach.
Wiadomo, że tachlowanie skandali i potępianie tych, którzy je odkrywają, zamiast tych, którzy je powodują, skończy się dla Kościoła źle, ale to będzie kiedyś. A na razie nie budźmy hierarchów z drzemki.
Potęga ojca Rydzyka opierała się właśnie na tym, że umiał w dowolnej chwili przysłać w dowolne miejsce radujący serce biskupów rozmodlony tłum. Ale i on w końcu się naraził: unijne dokumenty może i niewiele mają w sobie z chrześcijańskiego ducha, ale Kościół jest największym w Polsce beneficjentem unijnych dotacji i nie zamierza firmować awantur, które mogłyby temu zagrozić.
Zasiewać wątpliwości – dobrze, podszczypywać masonów – proszę, ale antyunijna partia i frazeologia w stylu "nowa targowica sprzedaje ojczyznę" to o krok za daleko. Ojciec dyrektor został więc błyskawicznie spacyfikowany.
Trochę szkoda, bo miała to być manifestacja jednocześnie przeciwko traktatowi i odebraniu Radiu Maryja unijnej dotacji, i bardzo byłem ciekaw, którą z pretensji wobec "judaszy" artykułowano by mocniej: o to, że ojczyznę sprzedali, czy że się nie chcą podzielić kasą?