Nie ma tu miejsca na wyjaśnianie skomplikowanej kwestii, kim byli późni przesiedleńcy wyjeżdżający do Niemiec w latach 70. i 80. na mocy umowy RFN z PRL, czy na debatę na temat zasadności ich roszczeń do reprywatyzacji – do której odnosi się Kroll.
Niepokojące jest coś innego – budzące głęboki sprzeciw zrównanie losów Niemców z losem polskich Żydów. Były poseł polskiego Sejmu powinien zdawać sobie sprawę, czym różnią się dzieje Polaków pochodzenia żydowskiego i tych obywateli PRL, którzy postanowili wyjechać do RFN.
Powinien rozumieć, jak oburzające jest instrumentalizowanie w politycznej debacie losu społeczności, która w straszliwy sposób została wymordowana, która przez długie lata po wojnie nosiła w sobie psychiczne piętno Zagłady.
Niestety, to nie pierwsza taka wypowiedź znaczących działaczy Mniejszości Niemieckiej w Polsce. W 2001 roku były senator Mniejszości Gerhard Bartodziej w trakcie ówczesnej dyskusji o Jedwabnem skrytykował Polaków za ciągłe "zrzucanie winy na innych". Bartodziej stwierdził, że Polacy chcą niesłusznie wciąż uchodzić jedynie za "ofiary wojny", i zarzucał Polakom aspirowanie do "roli wiecznej ofiary i zrzucanie odpowiedzialności za to, co złe, na innych, a najwygodniej na Niemców, Żydów i Rosjan".
Taka retoryka w ustach przedstawicieli niemieckiej mniejszości musi w wielu Polakach umacniać przekonanie, że zrównywanie losów Niemców z tragedią Żydów może być przemyślaną strategią mającą na celu relatywizację historii XX wieku. Że obawy niektórych, iż Niemcy chcą pisać na nowo historię, mogą mieć realne podstawy. Sposób, w jaki w wypowiedzi dla niemieckiego dziennika Henryk Kroll chciał zwrócić uwagę na problem swoich ziomków, nie ułatwi rozwiązania problemu reprywatyzacji i nie ułatwi rozmowy między Polakami a Niemcami o krzywdach z przeszłości. To droga donikąd.