Oskarżenie samo w sobie warte jedynie wzruszenia ramion – czytuję o sobie i że jestem „peofilem”, i że „pisolizem”, że Żydem i że antysemitą, że masonem i że endekiem… Kto czyta moje teksty ten potrafi wyrobić sobie zdanie co do mojego obiektywizmu sam, a kto ich nie czyta, tego zdanie mnie nie obchodzi.

Ale ciekawe są okoliczności i przyczyny, dla których redaktor Marszałek usiłuje mnie w oczach czytelników swej gazety zdyskredytować. [link=http://www.rp.pl/artykul/136009.html]Poszło o felieton[/mail], w którym zwracałem uwagę na szczególne kryteria wyboru tematów tygodnia przez Monikę Olejnik – jako przykład podając, iż w tygodniu, w którym nastąpiło szereg ważnych wydarzeń, w tym pełna rozmaitych uchybień akcja ABW przeciwko członkom komisji weryfikacyjnej WSI oraz niezależnemu dziennikarzowi śledczemu, Wojciechowi Sumlińskiemu, pani Olejnik za wydarzenie tygodnia uznała artykuł „Dziennika”, ujawniający, że według anonimowych informatorów w kancelarii prezydenta bardziej liczy się bliskość do „ucha” szefa niż formalna hierarchia, że urzędnicy rywalizują o względy przełożonego i intrygują przeciwko sobie (wszystko to rzeczywiście rewelacje w porównaniu z czasami Kwaśniewskiego czy Wałęsy) tudzież że bracia Kaczyńscy są ze sobą bardzo związani i często do siebie dzwonią.

Można się spierać o wartość pracy wykonanej przez autorów „Dziennika”. Jeśli dowodem na „obsesyjną podejrzliwość” prezydenta ma być, iż widziano, jak rozmawiając przez komórkę zasłaniał usta dłonią, żeby nie można było odczytać nic z ruchu jego warg, to takimi sensacjami można wymościć psią budę – sam mam zwyczaj zniżania głosu i zasłaniania ust, gdy rozmawiam w miejscu publicznym, bo uważam to za przejaw grzeczności wobec innych, podobnie jak zasłanianie paszczy przy ziewaniu czy powstrzymywanie się od wydawania z siebie w knajpie poryków a la niemiecki turysta. Ale mój felieton nie był poświęcony recenzowaniu wspomnianej publikacji, a już zwłaszcza, wbrew niemądrym sugestiom Anny Marszałek, oburzaniu się w imieniu prezydenta. Mój felieton dotyczył bardzo niepokojącego zwyczaju pewnych kręgów dziennikarskich przemilczania, tuszowania i pomniejszania znaczenia wydarzeń, które są kłopotliwe dla rządu Donalda Tuska, tudzież „przykrywania” ich „niusami” znacznie mniejszej rangi – gdy ABW bebeszyła pół dnia mieszkania Sumlińskiego i Bączka, to w całodobowej telewizji informacyjne czołówkę dzienników stanowiło zastrzelenie przez warszawską straż miejską łosia, i o to właśnie, a nie o budzącą liczne wątpliwości akcję ABW, pytali reporterzy stacji ministra Ćwiąkalskiego.

Anna Marszałek, unosząc się w obronie dzieła swych kolegów, chyba w ogóle nie zrozumiała, co napisałem. Bardzo mnie to dziwi, tym bardziej, że jest przecież dziennikarką śledczą, a więc podobnie jak Sumliński musi kontaktować się z równie szemranymi źródłami informacji, jak pułkownik Lichocki. W każdej chwili więc i ona znaleźć się może w podobnej sytuacji. Ze swej strony mogę zapewnić, w imieniu zarówno swoim, jak i „klęczącej” redakcji, że jeśli świtem władują się do red. Marszałek agenci ABW i bez przedstawienia nakazu zabiorą się do rewizji, także osobistej, to my nie będziemy się domagać, aby wydarzenie to ustępowało miejsca jakiemuś naszemu artykułowi.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/05/25/hierarchia-waznosci/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]