Dlatego osadzona jest mocno w instytucjach bliskich swoim wyborcom, gdzie rozdziela urzędy po uważaniu od swoich działaczy poczynając. To chyba PSL pierwsze się odwołało w propagandzie wyborczej do formuły „normalności”. „PSL = normalnie” jakoś tak to wyglądało w kampanii 2005 roku. Hasło nie zrobiło furory. Cóż mogło znaczyć wtedy? Normalnością polityczną był postkomunistyczny układ oligarchiczny owocujący coraz głębszą korupcją. Układ, w którym PSL zagospodarowało sobie sporą niszę. Polacy odrzucili ten stan rzeczy w wyborach trzy lata temu, a PSL uzyskało najgorszy wynik w swojej historii.

Dopiero potem przez dwa lata przerażony establishment III RP, strasząc Polaków państwem policyjnym, wzdychał do uprzedniej „normalności”, co z właściwą sobie prostotą oddał jeden z jego autorytetów – Wiktor Osiatyński. Deklarował on, że nawet złodzieje są lepsi niż Kaczyńscy. PO korzystało z tej czarnej propagandy, nie żyrując jej jednak bez reszty, a nawet czasami zaznaczając, że nie ma powrotu do Rywinlandu.

Po wejściu do koalicji rządowej PSL zachowuje się jak zwykle, czyli „normalnie”. Partia to dla działaczy spółka, w której udziały rozdzielone są zależnie od zajmowanej w niej pozycji. Żyjemy jednak już w nieco innych czasach i ostentacja ta budzi zastrzeżenia, co z kolei oburza działaczy PSL. Przecież zawsze się tak zachowywali, a przez ośrodki opiniotwórcze III RP pasowani byli na ugrupowanie nieomal wzorcowe. Rozeźlony pouczeniami koleżanki Julii Pitery poseł Eugeniusz Kłopotek zasugerował, że praktyki PO również pozostawiają sporo do życzenia i może warto wydobyć je na światło dzienne. PO jest w trudnej sytuacji. Również opiniotwórcze ośrodki III RP mają kłopot. Piętnować „normalność” to prawie przyznawać rację PiS. Że też Polacy nie mogą się do niej przyzwyczaić...