Nawet najbardziej zamaskowane przejawy nietolerancji i wykluczenia nie ukryją się przed czujnym okiem dziennikarzy tej radiostacji. Ciągiem nieubłaganych sylogizmów ujawnią, że krytyka traktatu lizbońskiego jest tożsama z antysemityzmem.
Gwiazda TOK FM Anna Laszuk odkryła ostatnio, że mój prześmiewczy felieton, który parodiował język antylustratorów, jest wyrazem mojej głębokiej duchowej transformacji. Przeczytany przez nią dla mnie samego stał się rewelacją. Groteskowe zbitki epitetów, które wrogom lustracji zastępują argumentację, brzmiały jak rzeczowa wypowiedź. Doprowadzone do absurdu obiegowe głupstwa – np. na temat indywidualnego charakteru moralności, w efekcie czego sami jedynie władni jesteśmy oceniać swoje postępki – dźwięczały jak rozumne wywody. Stek bzdur (wiem, co piszę, bo sam je wymyśliłem) o działaniu noblowskiego komitetu jawił się jako interesująca analiza. I tak odsłonięta została moja prawdziwa intencja.
Anna Laszuk zastanowiła się przez moment, czy mój tekst nie jest ironią. Doczytała jednak do końca i nie zauważyła wyjaśnienia tej kwestii. Wniosła więc z bezlitosną konsekwencją, że felieton musiał być poważny.
Pouczony w ten sposób informuję Annę Laszuk, że tak jak tamten również obecny tekst ma charakter ironiczny. Nie przyszło mi do głowy, iż stwierdzenia w rodzaju: „nekrofilscy obsesjonaci grzebiący w IPN-owskim szambie” ktokolwiek może potraktować poważnie. Tak jak deklarację, że lustracją Wolszczana musi być oburzony Kopernik.
Zostawmy panią Laszuk i TOK FM. Okazało się, że znalazły się inne osoby, które potraktowały moją parodię serio. Czy oznacza to, że istnieje grupa czytelników, dla których – jak dla pani Laszuk – trzeba podpisywać żart, aby go byli w stanie zrozumieć? Czy raczej nagromadzenie idiotyzmów w dominujących mediach przyzwyczaiło ich, że poważnie ogłosić można już każdą brednię? I to nie tylko w kwestii lustracji?