Hasło „zmiany”, pod jakim zwyciężył Barack Obama, akurat w kwestiach obyczajowych może oznaczać wyjątkowo wiele.
Europejskie media bagatelizowały ten wątek kampanii demokraty. Tymczasem po prezydencie George, u W. Bushu – konserwatywnym zielonoświątkowcu – na czele Ameryki staje członek Zjednoczonego Kościoła Chrystusa, bodaj najbardziej liberalnego obyczajowo odłamu amerykańskiego protestantyzmu. Zjednoczony Kościół Chrystusa już dawno zaakceptował aborcję, powołuje na pastorów czynnych homoseksualistów i stworzył własną liturgię ślubną dla osób tej samej płci.
Można już teraz założyć zdecydowane poparcie nowego prezydenta dla aborcji na życzenie – nawet w późnych etapach ciąży. Także poprzez najbardziej krytykowaną metodę indukcji – czyli sztuczne wywołanie porodu i uśmiercenie nienarodzonego dziecka po wyjściu z organizmu matki.
W kwietniu tego roku w trakcie wiecu w Pensylwanii Obama pytany o swoje stanowisko w kwestii usuwania ciąży stwierdził: „Jeśli moje córki popełnią błąd, nie chcę, by miały być ukarane dzieckiem”. Głosił też, że „politycy nie biorą pieniędzy za to, by określać, od którego momentu zaczyna się ludzkie życie”.
[srodtytul]Najbardziej proaborcyjny[/srodtytul]