Skąd ten zgrzyt? Poszło o pakiet klimatyczno energetyczny, a konkretnie o system przekazywania do mniej rozwiniętych państw Wspólnoty pieniędzy na dostosowanie ich gospodarek do założeń pakietu. Płaciłyby kraje bogate. Polska domaga się dwukrotnego zwiększenia funduszy dostępnych w ramach systemu, Niemcy nie chcą o tym słyszeć.
Nie miejmy pretensji do pani kanclerz. Tu nie chodzi o odległe zobowiązania do redukcji CO2, z których Niemcy będą rozliczane w czasie, gdy Angela Merkel będzie pisać wspomnienia ze swojej politycznej kariery. Chodzi o to, ile niemiecki podatnik będzie dokładać już w 2013 r. Sporny system jest nazywany klauzulą solidarności. Ma być dowodem, że my tu w Unii jedni drugim brzemiona nosimy i w ogóle jesteśmy razem. Konstatacja, że jest odwrotnie, jest banalna. Udowodniły to choćby przepychanki wokół innych aspektów pakietu klimatyczno-energetycznego, który ma być wizytówką UE i świadectwem jej moralnej przewagi.
Ten brak zgody i solidarności świadczy, niestety, o krótkowzroczności. Jeżeli Unia ma być ważną figurą na światowej szachownicy, to będzie nią przede wszystkim za sprawą mocnej gospodarki. A tej nie zbudują pojedyncze państwa członkowskie, nawet tak silne jak Niemcy.
Akcesja Polski, Rumunii czy Bułgarii nie powinna być traktowana jako kłopot dla Unii, ale jako okazja, aby przeciwstawić się gospodarczemu blitzkriegowi Chin czy Indii. To nie Polska potrzebuje klauzuli solidarności, potrzebuje jej cała Unia.
[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/09/lukasz-rucinski-cala-unia-potrzebuje-klauzuli-solidarnosci/]skomentuj na blogu[/link][/b]