Można oczywiście liczyć na to, iż w przyszłości w sprzyjających okolicznościach powstanie w parlamencie jednopartyjna, stabilna większość, wspierana przez prezydenta z tego samego ugrupowania, która stosowne zmiany przeprowadzi szybko i sprawnie. Kiedy to nastąpi? Może za trzy lata? A może w 2027 roku?
Rząd Platformy i PSL nie ma na swoim koncie zbyt wielu sukcesów, ale akurat dwie dobre i ważne ustawy przygotowane przez tę koalicję zostały przystopowane. Takie sytuacje będą się zdarzały także w przyszłości, co każe zadać pytanie, kto dzisiaj w Polsce rządzi i kto za co ponosi odpowiedzialność.
Obecny podział kompetencji między szefa rządu a głowę państwa tę odpowiedzialność zamazuje, a tym samym psuje demokrację. Na czym bowiem polega demokracja, jeśli nie na rozliczaniu rządzących z ich dokonań i zaniechań? Włosi rozliczyli rząd Romano Prodiego, wynosząc ponownie do władzy Silvia Berlusconiego. Hiszpanie rozliczyli Jose Luisa Zapatero i zaufali mu raz jeszcze. A całkiem niedawno mieliśmy w USA prawdziwy festiwal rozliczania dwóch kadencji George'a W. Busha. We wszystkich tych krajach wyborcy doskonale wiedzą, do kogo mają mieć pretensje, a kogo nagrodzić.
W Polsce zaś trudno będzie ocenić osiągnięcia i porażki Tuska, bo nie wiadomo, w jakim stopniu prezydent rzeczywiście przeszkadza mu w rządzeniu, a w jakim sam Tusk sobie z rządzeniem nie radzi. Jak z kolei skwitować prezydenturę Kaczyńskiego? Jeżeli krytykujemy go za niepodpisywanie niektórych ustaw, to może powinniśmy go wychwalać pod niebiosa za podpisywanie innych?
Zmiana konstytucji jest niezbędna. Władzę powinien sprawować albo premier, albo prezydent. Inaczej bowiem najważniejsi politycy w państwie nadal będą myśleć tylko o jednym: kogo obarczyć winą za własne niepowodzenia.