Gdy poseł Gowin podjął się prac nad ustawą bioetyczną, wskazywano, że Platforma chce potwierdzić swój status zwolenników „katolicyzmu łagiewnickiego”. Kompromis między zwolennikami in vitro a Kościołem pokazałby PO jako partię łączącą tradycjonalizm z nowoczesnością. Gowin wydawał się na tyle wpływowym politykiem, by narzucić partii swój projekt. A jako szef katolickiego pisma „Znak” i człowiek o znakomitych relacjach np. z kardynałem Stanisławem Dziwiszem miał przynajmniej ograniczyć sprzeciw Kościoła. Jednak wiadomo już, że mimo warunkowego poparcia ze strony abp. Józefa Życińskiego projekt nie uzyska akceptacji episkopatu. A uważany za potencjalnego sojusznika Gowina abp Dziwisz skrytykował metodę in vitro.
Pryncypialna postawa Kościoła zbiegła się z krytyką projektów Gowina ze strony środowisk liberalnych, np. Magdaleny Środy i polityków SLD. Janusz Palikot z PO skrytykował odmawianie refundacji in vitro wolnym związkom i rezerwowanie ich tylko dla małżeństw.
Dopiero w tym kontekście ocenić można decyzję PO o powołaniu zespołu dziesięciu posłów, którzy mają przeanalizować projekt Gowina, niekonsultowany, co podkreśla się w Platformie, z klubem partii. Nie wiadomo, jak bardzo komisja pod kierownictwem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej zliberalizuje ustawę, ale już widać, że Gowinowi pogrożono palcem. Tak kiedyś było z Janem Rokitą, któremu w PO zawsze ktoś w odpowiedniej chwili podstawił nogę. Z wizją partii zaprzyjaźnionej z biskupami wypadnie chyba PO na pewien czas się pożegnać.
[i]Skomentuj na blogu:
[link=http://blog.rp.pl/semka/2008/12/18/jaroslaw-gowin-niczym-jan-rokita/]blog.rp.pl/semka[/link][/i]