Dostęp do innowacyjnych terapii w Polsce w ostatnich latach znacznie się poprawił. Poprawiły się rokowania pacjentów z ciężkimi chorobami, którzy żyją znacznie dłużej. I to jest bardzo dobra wiadomość. Ale to jest też informacja, która skłania do dyskusji o modelu opieki nad takimi pacjentami, którzy przez wiele lat pozostają w systemie i w programach lekowych. W jakim kierunku powinna zmierzać ta dyskusja?

W Polsce innowacyjne leki udostępniane są pacjentom w formie programów terapeutycznych. To zaprojektowana przez Ministerstwo Zdrowia (MZ) forma dostępu, raczej nieznana w Europie, która ma bardzo ściśle określone kryteria włączania i wyłączania pacjentów. Większość innowacyjnych leków na ciężkie, nieuleczalne choroby onkologiczne, neurologiczne czy różne choroby rzadkie, udostępniana jest właśnie w formie programów lekowych. Dzięki temu MZ i Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) mają możliwość ścisłego kontrolowania, kto jest leczony, czy te pieniądze, często duże, są wydatkowane w sposób efektywny i czy przynoszą optymalną korzyść pacjentom. I to jest dobre. Programy lekowe gwarantują też pacjentom bardzo regularne badania i wizyty kontrolne, co zapewnia odpowiedni monitoring efektywności terapii oraz pozwala na optymalne wykorzystanie środków finansowych. Na przestrzeni ostatnich lat MZ konsekwentnie rozszerza dostęp do innowacyjnych terapii, podejmując liczne decyzje korzystne dla pacjentów. Wiąże się z tym bardzo duży przyrost liczby osób korzystających z programów lekowych. Rok do roku wynosi on 15 proc.: w 2024 r. korzystało z nich ponad 288 tys. pacjentów, a szacuje się, że w tym roku liczba ta przekroczy 300 tys. osób.

Co to oznacza?

Leki w ramach programów lekowych udostępniane są często w warunkach szpitalnych. To powoduje bardzo duże obciążenia tych placówek. Mówimy o 300 tys. osób, które często muszą odwiedzić szpital wielokrotnie. W zależności od programu lekowego jest to od kilku do nawet kilkunastu wizyt. Średnio pacjent musi odwiedzić szpital sześć razy w roku. Jest to również obciążenie czasowe i finansowe dla pacjenta, który dojeżdza do szpitala, często z daleka. Z jednej strony to dobrze, że pacjent leczy się w referencyjnych ośrodkach dysponujących dobrymi specjalistami. Jest to ważne przy kwalifikacji do programu lekowego. Z drugiej jednak, kiedy pacjent jest ustabilizowany, leczy się już rok, dwa czy trzy lata, można znaleźć rozwiązanie, które ułatwi mu życie. Innowacyjne leki w wielu przypadkach są na tyle mało obciążające, że te osoby mogą kontynuować pracę zawodową, prowadzić normalne życie rodzinne, funkcjonować w społeczeństwie. Jeżeli muszą dojeżdżać, tak jak to się dzieje obecnie, to oznacza to od 6 do 12 dni w roku wyjętych tylko po to, żeby móc kontynuować leczenie. W przypadku osób aktywnych zawodowo oznacza to, że ponad połowę urlopu wykorzystują one na leczenie.

Co można zrobić, by z jednej strony ułatwić życie pacjentom, a z drugiej odciążyć system ochrony zdrowia?

Obserwujemy, co się dzieje na świecie, i wiemy, jakie są dobre praktyki z innych państw. Na bazie tego doświadczenia wspólnie z polskimi ekspertami, think tankiem SGH, opracowaliśmy model umożliwiający pacjentom kontynuowanie leczenia blisko miejsca zamieszkania. Nazwaliśmy ten projekt Flexcare, co oznacza elastyczną formę opieki medycznej. Nie mówimy, że leczenie blisko miejsca zamieszkania powinno być obowiązkowe. Byłoby ono skierowane tylko do tych pacjentów, którzy będą tego chcieli, oraz będzie to umożliwiał ich stan zdrowia oceniony przez lekarza, oczywiście z możliwością powrotu do szpitala, jeżeli pacjent będzie tego wymagał. Chcemy szyć system na miarę, dopasowany do potrzeb zdrowotnych każdego pacjenta.

Jakie są wnioski z raportu Flexcare? Jakie można wykorzystać narzędzia i dobre przykłady z zagranicy?

Praktycznie w większości państw Unii Europejskiej są dziś stosowane rozwiązania ułatwiające pacjentom korzystanie z leczenie blisko miejsca zamieszkania. Od radykalnych, w których zespół lekarsko-pielęgniarski dojeżdża do pacjenta i podaje mu lek w domu, po takie, w których pacjent idzie do najbliższej apteki i pobiera lek bądź jest mu on podawany dożylnie przez farmaceutę. Są też modele pośrednie, w których zachowujemy pełną kontrolę i opiekę wysokospecjalistyczną, ale nie na poziomie ośrodka referencyjnego, tylko, w naszym przypadku, szpitala powiatowego lub też poradni ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, gdzie istnieją gabinety zabiegowe i można podać lek w sposób bezpieczny, w pełni kontrolowany i monitorowany przez lekarza pod nadzorem ośrodka referencyjnego.

Zaproponowano w raporcie właśnie taki model jako pierwszy krok w stronę uelastycznienia formy opieki, a więc aby pacjent dojeżdżał po lek do szpitala powiatowego. Polska ma prawie 700 szpitali publicznych, w tym ponad 300 powiatowych. To oznacza, że pacjent ma zwykle do takiego szpitala nie więcej niż 20 km. To znacznie bliżej niż do ośrodka referencyjnego.

Model ten zakłada, że pacjent jest kwalifikowany na poziomie ośrodka referencyjnego. Tam też podawane są pierwsze dwa, trzy podania. Jeżeli nie ma żadnych powikłań, stan zdrowia pacjenta umożliwia kontynuowanie leczenie bliżej miejsca zamieszkania, lekarz go wyedukował i wie, że będzie on mógł samodzielnie zgłosić się do szpitala najbliższego od miejsca zamieszkania i skorzystać z tego modelu, to system powinien oferować taką możliwość. Chcielibyśmy, żeby leki „szły” za pacjentem. Żeby to nie pacjent dojeżdżał do leku, ale by to lek dojeżdżał jak najbliżej miejsca zamieszkania pacjenta. Tak żeby korzystanie z innowacyjnych leków nie zajmowało mu całego dnia, tylko maksymalnie dwie, trzy godziny, co często wynika z konieczności zachowania bezpieczeństwa i monitorowania stanu pacjenta po podaniu leku.

Partner rozmowy: Roche Polska