Elon Musk wydawał się chwilami potężniejszy niż niejeden rząd: raz kupował globalną platformę komunikacyjną, innym razem wysyłał samochód w kosmos. Wielu nazywało go wizjonerem, który jednym tweetem potrafił zachwiać rynkami. Czy wielki biznes rzeczywiście przejął ster od polityków? A może to tylko złudzenie? Ironią losu pozostaje fakt, że Musk – symbol prywatnej potęgi – musiał słuchać, jak Donald Trump przypomina mu, że bez państwowych kontraktów i subsydiów jego firmy nie byłyby wiele warte.

Jeszcze mocniej pokazuje to przykład Jacka Ma. Wystarczył jeden komentarz krytykujący regulatorów, by Pekin w 2020 r. zablokował rekordową ofertę giełdową Ant Group i zmusił magnata do oddania kontroli nad imperium. Ma zniknął z życia publicznego na wiele miesięcy, a gdy powrócił, było to już w ograniczonej roli. Państwo jasno pokazało, kto naprawdę rządzi.

W demokracjach taniec sił jest bardziej subtelny. Unia Europejska zagroziła Muskowi sankcjami i szybko usłyszała zapewnienia o przestrzeganiu prawa. Kiedy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan zażądał cenzury części tweetów, X ugięło się, by uniknąć blokady. Politycy wciąż przypominają korporacjom: „mamy was na oku”.

Nie znaczy to jednak, że biznes pozostaje bez wpływu. Armie lobbystów piszą projekty ustaw, medialni magnaci kształtują opinię publiczną, a miliarderzy wchodzą do polityki – vide Silvio Berlusconi czy Trump, ale też Andrej Babiš w Czechach, Petro Poroszenko w Ukrainie czy Thaksin Shinawatra w Tajlandii – i wtedy prywatny biznes przenika do sfery rządów. Globalne korporacje wykorzystują również swoje państwa w sporach handlowych czy surowcowych.

A jak wygląda to w Polsce? W ostatnich latach polityka częściej dyktowała warunki biznesowi niż odwrotnie. Renacjonalizowano banki, Orlen inwestował w media, a środki z Krajowego Planu Odbudowy dzielono w sposób budzący wątpliwości co do przejrzystości. Mniejsi przedsiębiorcy obawiali się bardziej zmian prawa niż konkurencji, więksi starali się nie wchodzić w konflikt z władzą. Skutki były widoczne: inwestycje kulały, innowacje spowalniały.

Coraz częściej jednak pytanie: „kto rządzi – politycy czy biznes?”, okazuje się niepełne. Prawdziwa władza może dziś leżeć gdzie indziej: w rękach tych, którzy kontrolują technologie, kształtują narrację społeczną i decydują o łańcuchach dostaw. Państwo ma aparat przymusu, biznes kapitał, ale to technologia i opinia publiczna wyznaczają granice ich wpływu.

Czy „nowe otwarcie”, o którym tak chętnie mówią dziś politycy, naprawdę coś zmieni? Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu wybrzmiało, że sama deregulacja nie wystarczy. Potrzebna jest zmiana nawyków: traktowanie biznesu jako partnera rozwoju, a nie wyłącznie źródła budżetowych dochodów. Bo ani całkowita dominacja państwa nad biznesem, ani kapitału nad państwem nie służy społeczeństwu.

Zdrowa równowaga wymaga państwa silnego, lecz nie opresyjnego, i biznesu wpływowego, lecz nie wszechwładnego. Musk może kupić Twittera, ale regulamin gry wciąż piszą politycy. Pytanie tylko, czy nowe zasady będą sprzyjały wolności i rozwojowi – czy też staną się narzędziem kontroli.

Robert Grey – kanclerz Uniwersytetu Warszawskiego, były wiceminister spraw zagranicznych ds. dyplomacji ekonomicznej. Ekspert w obszarze relacji państwo–biznes–nauka oraz roli innowacji w polityce gospodarczej.