Reklama

Kampania pod znakiem żałoby

Ból i rozpacz mają swoje prawa. Zwykły głos zamienia się wtedy w krzyk. Rozum rejteruje, górę biorą uczucia żalu i bezradności. Niektórzy pogrążają się w milczeniu i odrętwieniu. Inni tracą wiarę w ład świata i oskarżają Boga o obojętność. Jeszcze inni, nie mogąc znieść tragedii, szukają sami sprawiedliwości, szukają kogoś, kto za to ponosi odpowiedzialność, kto to ukartował

Publikacja: 20.04.2010 21:02

Ogrom straty wymyka się tłumaczeniom, zwykłemu dyskursowi. To zrozumiałe. Tak samo jak zrozumiałe jest, że chcąc się pogodzić i znieść doznane zło, ludzie odwołują się do języka ofiary i poświęcenia. Stąd choćby słowa o męczennikach spod Smoleńska, o bohaterach, o złożonej przez nich ofierze, o poległych w katastrofie. Stąd słowa o misji Lecha Kaczyńskiego dopełnionej w Katyniu.

Pojmuję doskonale uczucia, które bliskim zabitych dyktują te słowa. Dzięki nim oswajają to, co pełne grozy i straszliwe, ową niespodziewaność i nieprzewidywalność śmierci włączają w wyższy sens.

A jednak w tym okazywaniu bólu też trzeba umieć zdobyć się na powściągliwość i rozróżnić między metaforą a prawdą. Trzeba pamiętać, że nie ma poświęcenia ani męczeństwa bez świadomości tych, którzy giną. Tylko ci, którzy wiedzą i zgadzają się ponieść cierpienie, którzy gotowi są nawet stracić życie, mogą złożyć ofiarę. Nie ma nieświadomych i przypadkowych męczenników – chyba że w sensie przenośnym.

Najgorsze co mogłoby się wydarzyć, to gdyby ten język bólu i żałoby przestał być retoryką pogrzebową i opanował debatę polityczną. Gdyby ów ton, zrozumiały w momencie dramatu, zaczął dyktować przebieg kampanii prezydenckiej.

Byłoby to fatalne z kilku powodów. Po pierwsze wątpliwe moralnie. Warto pamiętać, że w Smoleńsku zginęli przedstawiciele różnych obozów politycznych. Jak znaleźć dla nich wspólny mianownik? I czy taka próba potraktowania ich wszystkich jako jednej ofiary nie byłaby uzurpacją?

Reklama
Reklama

Po drugie mobilizacja i solidarność, które tak pięknie okazały się w ostatnich tygodniach, bardzo szybko mogą zniknąć. Nie wierzę, by współczucie wobec tragicznie zmarłego prezydenta Kaczyńskiego mogło zostać wprost przeniesione na przykład na poparcie dla jego brata. Oczywiście, gdyby zdecydował się startować w wyborach. Przeciwnie. Wszelkie próby takiego łatwego wykorzystania smutku po stracie ofiar przyniosą skutek odwrotny.

Polska demokracja potrzebuje skutecznej opozycji. Polska potrzebuje równowagi głównych sił politycznych, bo sytuacja, w której cała władza, tak jak teraz, znalazła się w rękach PO, jest niebezpieczna. Ale pomysł, by zdobyć poparcie, odwołując się po prostu do tragicznej śmierci prezydenta i jego współpracowników, by budować poparcie na rozpaczy, wydaje mi się chybiony. Prosta to droga do przegranej.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/20/kampania-pod-znakiem-zaloby/]blog.rp.pl/lisicki[/link]

Ogrom straty wymyka się tłumaczeniom, zwykłemu dyskursowi. To zrozumiałe. Tak samo jak zrozumiałe jest, że chcąc się pogodzić i znieść doznane zło, ludzie odwołują się do języka ofiary i poświęcenia. Stąd choćby słowa o męczennikach spod Smoleńska, o bohaterach, o złożonej przez nich ofierze, o poległych w katastrofie. Stąd słowa o misji Lecha Kaczyńskiego dopełnionej w Katyniu.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Reklama
Komentarze
Rusłan Szoszyn: Czy zamknięta granica otrzeźwi Aleksandra Łukaszenkę? Niekoniecznie
Komentarze
Jerzy Haszczyński: List do NATO. Donald Trump nie od dziś błądzi w sprawie Ukrainy
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Amerykańska niespodzianka w ONZ. Ale czy cały świat jest z nami?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Donald Trump skomentował dronowy atak Rosji na Polskę. I nie jest to dobra wiadomość
Komentarze
Estera Flieger: To jest nasza wojna, a Polska nie może jej przegrać
Reklama
Reklama