Dobrze też, że do wystąpienia w polskim Sejmie zaproszono Stanisława Szuszkiewicza, pierwszego przewodniczącego Rady Najwyższej niepodległej Białorusi, a teraz jednego z liderów antyłukaszenkowskiej opozycji.
W sumie jednak tego, co w ostatnich tygodniach dzieje się między Polską a Białorusią, żadną miarą nie da się określić mianem sukcesu polityki zagranicznej naszego rządu i współdziałających z nim gabinetów innych państw UE. Polityki zakładającej od pewnego czasu odprężenie w stosunkach z reżimem Łukaszenki – w zamian za przywracanie wolności obywatelskich na Białorusi.
Na domiar złego tym razem za fiasko nowej (i chyba już poniechanej) taktyki płacą nie tylko – jak to było w wypadku poprzednich potknięć – działacze białoruskiej opozycji oraz Polacy należący do niezależnego od władz w Mińsku Związku Polaków na Białorusi, ale także ci wszyscy pozostali żyjący tam nasi rodacy, którzy są w posiadaniu Karty Polaka.
Właśnie dlatego, zanim ktoś zdecyduje się na złagodzenie twardej polityki wobec takich reżimów jak dyktatura Łukaszenki, zanim publicznie da im szansę na poprawę relacji z zachodnim światem – w zamian za postęp w przywracaniu wolności demokratycznych – powinien zdać sobie sprawę, że w wypadku niepowodzenia takiej operacji trzeba będzie uczynić swą politykę wobec tych reżimów zazwyczaj dużo ostrzejszą, niż była przed rozluźnieniem. Za co – należy się obawiać – płacić będą ludzie znajdujący się w rękach reżimu.