Stosunki polsko-rosyjskie ani się nie polepszyły, ani nie pogorszyły, nie było przełomowych wypowiedzi. Prezydentom Polski i Rosji udało się obejść problem tablicy na lotnisku w Smoleńsku, z której w przeddzień ich wizyty zniknął jeden napis, a pojawił się drugi. Oba nieuzgodnione z drugą stroną.
Nie ma nic zaskakującego w tym, że Dmitrij Miedwiediew nie chciał składać kwiatów w miejscu katastrofy smoleńskiej pod tablicą z polskim napisem wspominającym o sowieckiej zbrodni ludobójstwa. Ale zdjęcie jej w ostatniej chwili, przy pierwszych gościach uroczystości katyńskich, wygląda jak test na to, na ile można sobie pozwolić z Polakami.
Dobrze, że prezydenci chcą, aby uzgodniono napis akceptowalny dla obu stron. Wiemy, jaki napis nie jest akceptowalny dla Kremla, bo taki właśnie został zdjęty. Nie ma jednak powodu, by szukając kompromisu, strona polska nie mówiła, że dla niej zbrodnia katyńska była ludobójstwem. Bo celem Katynia było zniszczenie elit okupowanej przez Sowietów części Polski, a tak można interpretować definicję słowa "ludobójstwo".
Nie bał się użyć tego określenia prezydent Aleksander Kwaśniewski na inną długo skrywaną zbrodnię z czasu drugiej wojny, mord na Wołyniu. Mówił o tym w 2003 roku w Porycku, dzisiejszej ukraińskiej Pawliwce, a obok niego stał prezydent Ukrainy Leonid Kuczma. Może kiedyś prezydent Komorowski wypowie podobne słowa o Katyniu, a obok niego będzie stał prezydent Miedwiediew lub prezydent Putin. I będzie to do przyjęcia dla obu stron.
Na razie Kreml nie jest gotów do wysłuchania takiej wypowiedzi, nie mówiąc o napisie na tablicy pamiątkowej. Ale to nie znaczy, że Polacy mają z góry zakładać, że rosyjska wrażliwość jest ważniejsza niż polska. Albo że to Polsce powinno bardziej zależeć na pojednaniu z Rosją niż odwrotnie.