Reklama
Rozwiń

Fasadowa polska prezydencja UE - Igor Janke

Ponad pół roku temu wbijano nam do głów, że Polska odniosła wielki sukces, że spotkał nas olbrzymi zaszczyt, ponieważ oto nasz kraj obejmuje prezydencję Unii Europejskiej.

Aktualizacja: 14.12.2011 20:17 Publikacja: 14.12.2011 19:41

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Niektórzy mówili nawet, że przez pół roku będziemy przewodzić Europie. I nie miało wtedy znaczenia, że taki sam sukces spotkał kilkanaście państw przed nami i nasze osiągnięcie w tej sprawie jest równe zeru. Gdybyśmy, będąc w Unii, nie robili nic, i tak byśmy prezydencję objęli.

Dziś już wiemy, że przez pół roku Polska była centrum konferencyjnym i w tym czasie administrowaliśmy ogromną ilością spotkań, negocjacji, zebrań. Mieliśmy wiele pracy biurowej, sporo merytorycznej, ale z faktycznym rządzeniem nie miało to wiele wspólnego.

Po pierwsze, ze względu na traktat lizboński, który mocno zawęził kompetencje prezydencji, a po drugie, przez kryzys, który spowodował, że centrum zarządzania nie tylko nie znajdowało się w kraju sprawującym prezydencję, ale nawet nie w Radzie UE, Komisji Europejskiej ani w Parlamencie Europejskim, lecz w dwóch stolicach – Berlinie i Paryżu.

Unijna prezydencja jest dziś instytucją dużo bardziej fasadową, niż była przed 13 grudnia 2007 roku, gdy podpisano traktat lizboński. I niż zakładano, że będzie. Jej idea była szczytna. Stanowiła ukłon wobec państw narodowych, by – zwłaszcza te mniejsze – mogły mieć poczucie, iż wpływają na bieg spraw. Dziś ten wpływ jest już raczej iluzoryczny. A czy państwa mogą odnieść jakąkolwiek korzyść ze sprawowania prezydencji?

Oczywiście, jeśli wykorzystają tę okazję do przedstawienia na forum publicznym pewnych ważnych dla siebie problemów. Może to być także niezła szansa na promocję wizerunku kraju. Oraz okazja – zwłaszcza z punktu widzenia państw nowej Europy, takich jak Polska – do zdobycia doświadczenia administracyjnego.

Reklama
Reklama

Ale poza tym rola kraju przewodniczącego Unii nie jest znacząca. Nasza też nie była. Bo i nie mogła być. Nie ma się więc czym ekscytować. A już na pewno nie tym, że kilku szefów rządów regularnie dzwoniło do Donalda Tuska. Nie jest to szczególnie wielkie osiągnięcie. Po prostu wykonaliśmy to, co przed nami wykonało kilkanaście innych państw, a po nas wykonają kolejne.

Niektórzy mówili nawet, że przez pół roku będziemy przewodzić Europie. I nie miało wtedy znaczenia, że taki sam sukces spotkał kilkanaście państw przed nami i nasze osiągnięcie w tej sprawie jest równe zeru. Gdybyśmy, będąc w Unii, nie robili nic, i tak byśmy prezydencję objęli.

Dziś już wiemy, że przez pół roku Polska była centrum konferencyjnym i w tym czasie administrowaliśmy ogromną ilością spotkań, negocjacji, zebrań. Mieliśmy wiele pracy biurowej, sporo merytorycznej, ale z faktycznym rządzeniem nie miało to wiele wspólnego.

Reklama
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Donald Tusk wyciągnął lekcję z zeszłorocznej powodzi. Nawet PiS chwali premiera
Komentarze
Bogusław Chrabota: Kaczyński pchnął Hołownię w ramiona Tuska
Komentarze
Jacek Czaputowicz: Trudne rozstanie z doktryną Czaputowicza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama