Totalitarne państwo przy okazji kolejnych przełomów politycznych zrehabilitowało wielu swoich przeciwników, ale nigdy nie zdobyło się na oddanie sprawiedliwości żołnierzom AK, NSZ, WiN, którzy po wyparciu Niemców postanowili dalej walczyć o niepodległość Polski – teraz przeciw Sowietom i ich poplecznikom. Oczywiste było, że uznanie ludzi walczących z komunizmem za bohaterów podważyłoby legitymację przywódców Polski Ludowej do sprawowania władzy.

Gorzej, że na oddanie sprawiedliwości Żołnierzom Wyklętym przez ponad dekadę nie zdobyła się III RP. Do końca lat 90. o niemal 300 tysiącach ludzi, którzy po wojnie zdecydowali się na podjęcie walki przeciw nowemu okupantowi, nie mówiono. A jeśli ktoś się zdecydował o nich wspomnieć, przyszywano mu łatkę oszołoma. Niby była już wolna Polska, ale w tych sprawach zachowywano się, jakby wciąż rządzili komuniści. A przynajmniej jakby sprawowali rząd dusz.

Sytuacja zaczęła się zmieniać od 1999 roku, gdy powołano Instytut Pamięci Narodowej. Przed rokiem Sejm uchwalił Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, a potem, podczas pierwszych jego obchodów, prezydent Bronisław Komorowski złożył kwiaty pod murem więzienia mokotowskiego i odznaczył pośmiertnie uczestników powojennego antykomunistycznego podziemia.

Łatwo dostrzec, że także w tym roku święto Żołnierzy Wyklętych nie utonęło wśród innych narodowych "dni pamięci". Stało się ważnym wydarzeniem nie tylko dla władzy, ale też dla zwykłych ludzi, którzy spontanicznie organizują społeczne komitety, umawiają się przez Internet na składanie kwiatów, dyskutują na forach o losach dowódców i oddziałów. Niezależnie od tego, jak bardzo to się byłym komunistom i ich sojusznikom nie podoba, nie ma już wątpliwości, że dla Polaków bohaterami są ci, którzy do komuny strzelali. A nie ich oprawcy.