Gdy trzeba było podnieść stawkę VAT, poszło jak z płatka. Problemów nie było również z podwyższeniem składki rentowej. Bez oporów zlikwidowana została także Komisja Majątkowa. Trzask-prask i po krzyku. Te przykłady pokazują jednak, że ekipa Donalda Tuska działa zdecydowanie tylko wtedy, gdy jest przyparta do muru. Podatki podniósł, gdy realne stało się przekroczenie progów ostrożnościowych. Komisja zniknęła, gdy tlił się skandal korupcyjny.
Gnuśność ekipy Donalda Tuska w reformowaniu państwa nie wynika więc z niezdolności do przeprowadzania poważnych projektów, lecz z braku chęci. PO nie robi niczego, jeśli nie jest postawiona pod ścianą. Najlepszym przykładem jest planowanie zmian w Karcie nauczyciela.
Możliwości jej zmiany było kilka. Choćby w czasie szalejącego kryzysu, gdy strach o przyszłość powodował, że nawet najbardziej nieustępliwi związkowcy byli gotowi iść na kompromis. Gdy wkoło walił się świat, nikt nie blokowałby podniesienia pensum czy uelastycznienia systemu płac nauczycieli. Wtedy jednak ważniejsze okazało się utrzymywanie mitu zielonej wyspy, tak potrzebnego do wygrywania wyborów. W efekcie rząd kupił spokój nauczycieli za podwyżki i zaprzepaścił szansę na zmiany.
Za popularność gabinetu Tuska ktoś jednak musi zapłacić i rachunek za spokój nauczycieli wystawiono samorządom. Rosnące wydatki na oświatę przy spadku liczby uczniów są dziś dla gmin tak wielkim obciążeniem, że grożą wstrzymaniem nawet najbardziej koniecznych inwestycji. Wiedzą o tym i resort edukacji, i premier, ale narażanie się grupie tak wpływowej jak nauczyciele uznał pewnie za zbyt niebezpieczne, więc wybrał grę na zwłokę.
Tusk wie doskonale, że przyparci do muru samorządowcy prędzej czy później sami wyjdą z inicjatywą ograniczenia przywilejów nauczycieli. A wtedy rząd będzie mógł ustawić się nie w roli reformatora, ale arbitra, stwierdzając: to nie my chcemy zmian, to prezydenci, burmistrzowie i wójtowie.