Mimo licznych sojuszników, głównie w Niemczech, Putin nic nie wskóra. Gazprom staje się bowiem przeżytkiem coraz mniej dopasowanym do realiów energetycznych XXI wieku. Pokona go nie polityka, ale rynek.
Pozornie wydawałoby się, że koncern mógłby mieć powody do radości. Ta sama Komisja Europejska upubliczniła raport o gazie łupkowym, sugerując negatywny wpływ jego wydobycia na naturę. W podobnym duchu wypowiedziało się Federalne Biuro ds. Ochrony Środowiska w Niemczech rekomendując wstrzymanie eksploatacji. W to graj Moskwie, gaz łupkowy jest szkodliwy, kupujcie zatem nasz – mniej szkodliwy.
Gdyby nawet łupki udało się powstrzymać, choć wspomniane raporty o tym nie przesądzają, Gazprom i tak już przegrał. Dlaczego? Po pierwsze – ponieważ jego starania o wejście na europejski rynek detaliczny zostały powstrzymane. Po drugie – trzeci pakiet energetyczny UE uniemożliwia mu łączenie dostaw i sieci przesyłowych. Po trzecie – nie wypalił projekt budowy terminali LNG i skraplania gazu, ponieważ rynek jest zalany tanim gazem katarskim i australijskim. Po czwarte – nie udało mu się zdobyć rynku chińskiego, gdzie został pokonany przez dostawców LNG. Po piąte – jego instalacje wydobywcze dożywają swoich dni, a na nowe nie ma pieniędzy. Po szóste – zmniejsza się zapotrzebowanie Europy na gaz, nie tylko z powodu kryzysu, ale także zastępowania go energią odnawialną. Po siódme – kończą się dotychczasowe zasoby surowca, a na eksploatację nowych złóż np. w Arktyce albo brakuje finansów, albo jest ona za droga. Po ósme – dzięki budowie intekonektorów stopniowo rozszerza się europejski rynek gazu, na którym można kupować go po cenach spotowych.
Listę można by jeszcze ciągnąć, ale tylko tych osiem punktów wystarczy, by postawić tezę, iż tym razem pohukiwania z Rosji, nawet w wykonaniu samca alfa tamtejszej polityki, raczej nudzą niż przerażają. To już nie lata 90., by drżeć przed Gazpromem, teraz niech raczej Gazprom drży przed utratą rynków zbytu.