To bardzo dobry początek, ale czy aż tak dobry, by ogłaszać abolicję dla kiboli, pozwalać znowu na ich zorganizowane wyjazdy na mecze i dopuścić pirotechnikę na trybuny?
Nie mam aż tak dużego zaufania do tych, którzy wypełniają w Polsce Żylety, by już dziś wszystko puścić w niepamięć. To nie PZPN, lecz oni powinni wyciągnąć rękę do zgody, obiecać poprawę i – co najważniejsze – słowa dotrzymać. Zdaję sobie sprawę, że w masie pokrzywdzonych przez obecne restrykcje jest wielu porządnych ludzi, ale w zbiorowe nawrócenie nie wierzę, nawet wtedy, gdy grupy kibolskie modlą się na Jasnej Górze, oddają hołd powstańcom wielkopolskim i zbierają datki na dom dziecka. W trwałą poprawę uwierzę, gdy z tych samych twarzy zniknie dzikość na trybunach, gdy to kibolskie organizacje zaprowadzą porządek na stadionach, w swoim naturalnym środowisku.
Dopóki tego nie zrobią, dopóki w dniu każdego meczu ulicą Puławską w Warszawie będą jechały dziesiątki wozów policyjnych z armatkami wodnymi, dopóki kordony wokół stadionów, eskortowane pociągi, mobilizacja sił porządkowych na trasie przejazdu przez pół Polski będą normą, dopóty nie można mówić o nowym otwarciu.
Zbigniew Boniek już swoją nagrodę dostał, proponować pojednanie jest mu też o wiele łatwiej jako obywatelowi Włoch płacącemu tam podatki (sam o tym ostatnio wspomniał). Ja moje płacę w Polsce i wydałem już dość na policyjną ochronę miast przed kibolami. Więcej wydawać nie chcę, więc proponuję, by on wybaczył kibicom Lazio Rzym, a ja jeszcze poczekam z wyciąganiem do Żylety ręki na zgodę. To zbyt duży hazard, bym się na to zdecydował, pomimo zachęt prezesa PZPN, by grać.