Publicysta zajął się głosami krytycznymi pod adresem akcji „Orzeł może”. Pouczył jak należy prawicową część opinii publicznej, że jak się komuś nie podoba takie świętowanie, to nie musi w nim uczestniczyć. Zdaniem Maziarskiego, krytycy prezydenckiego przedsięwzięcia powinni po prostu je zlekceważyć.
Przy okazji autor wyznał: „Są imprezy, na które nie chodzę. Z różnych powodów – zdrowotnych, estetycznych, ideowych i innych – nie bywam na maratonach, meczach, mszach świętych, marszach niepodległości, koncertach disco polo, paradach równości”. Tym wyznaniem obruszył się Piotr Pacewicz, który w „Wyborczej” odpowiedział Maziarskiemu: „Niepokojąca wyliczanka. Bo parada równości różni się od marszu niepodległości, mszy świętej, nie mówiąc już o maratonie czy koncercie disco polo. Tamte kulturowe formy są manifestacjami postaw, wiar czy upodobań niepoddawanych opresji. Parada też wyraża różne treści subkulturowe, muzyka bywa okropna, ale jej uczestnicy idą w obronie praw obywatelskich, samego rdzenia demokracji”.
Dla Pacewicza tolerancja wobec mniejszości seksualnych to za mało. Oczekuje on od swojego kolegi z gazetowych łamów politycznego zaangażowania, ponieważ wymaga tego dobro sprawy. I na nic zdają się tłumaczenia Maziarskiego, który oświadczył, że raz uczestniczył w paradzie równości (gdy zakazał jej w roku 2005 ówczesny prezydent Lech Kaczyński), bo „to był tylko akt sprzeciwu wobec decyzji autorytarnych władz, które chciały pozbawić obywateli ich konstytucyjnych praw”. I to słowo „tylko”, taki minimalizm. Wiadomo, ideowcy pokroju Pacewicza mają powody, żeby ubolewać nad tym, iż Polacy w swojej masie wolą grillować niż walczyć o prawne regulacje dotyczące związków partnerskich. Słabo płonie ogień tęczowej rewolucji.
Swoją drogą zabawne są skojarzenia, jakie nasuwa ta polemika lewaka z liberałem. Otóż można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z czymś analogicznym do bojów w łonie partii bolszewickiej – ze sporami – nie przymierzając za bardzo – stalinowców z trockistami. Ci pierwsi stracili złudzenia – uznali, że trzeba budować totalitarny socjalizm, ale w granicach realnych możliwości. Ci drudzy pozostawali wierni utopii i wciąż nawoływali do światowej rewolucji. Ostatecznie wygrali stalinowcy. Bo zachowali kontakt z rzeczywistością. Jak będzie tym razem?