Otóż w poniedziałek reprezentująca putinowską partię Jedna Rosja przewodnicząca Parlamentarnej Komisji ds. Bezpieczeństwa Irina Jarowaja przedłożyła projekt ustawy (wraz z odpowiednimi korektami kodeksu karnego) przewidującej karanie za oskarżanie Armii Czerwonej o jakiekolwiek zbrodnie z okresu drugiej wojny światowej. Za coś takiego grozić będą słone grzywny, a nawet więzienie. Do pięciu lat łagru włącznie. – Wszystkie działania naszych wojsk miały charakter wyzwoleńczy. Wykonywaliśmy misję budowy pokoju – stwierdziła Jarowaja.
Wszyscy, którzy wiedzą (a nie daj Boże sami widzieli) co innego, mogą co najwyżej leczyć się z omamów. A takich – od Finlandii, Estonii i Litwy po Polskę czy Węgry – może być wielu. Przestępcą w świetle proponowanego prawa mógłby być choćby mój dziadek, który z „rekomendacji” pewnego radzieckiego oficera spędził parę lat w łagrze. Jego szczęście, że już nie żyje, choć pewnie przewraca się w grobie. Nie mówiąc o tych, którzy mieli jeszcze mniej szczęścia i „misji budowy pokoju” nie przeżyli.
Jeśli do tego dodać złożoną niedawno propozycję ustanowienia jednolitego podręcznika historii, który ma uwypuklić zasługi ZSRR i zredukować nieuzasadnione samobiczowanie niektórych historyków, to widać, że wizja historii według Kremla powraca do budowania chwały zgodnie z hasłem „od jutra wszystko inaczej było”. A malkontenci z „Memoriału” (nie mówiąc już o tych za granicą) niech siedzą lepiej cicho.
Jeśli z tej perspektywy spojrzeć na mocno dyskutowany u nas niemiecki serial, to nasuwa się refleksja, że mimo wszystko – w odróżnieniu od Rosjan – Niemcy nieco lepiej odrabiają lekcję z historii. W słabym swoją drogą serialu irytuje nas – i słusznie – skandalicznie wypaczony obraz Polaków. Jednak ten film nakręcono dla odbiorcy niemieckiego i wątek polski jest w nim drugorzędny. Młodzi Niemcy widzą w nim przede wszystkim dziadka z Wehrmachtu mordującego Żydów, Polaków czy Rosjan. A jeszcze niedawno „biedni chłopcy z poboru” byli właściwie ofiarami wojny, na której zbrodni dopuszczały się tylko potwory z SS czy gestapo. Mimo wszystko to pewien postęp.
Po obejrzeniu „Naszych matek, naszych ojców” pomyślałem, że może kiedyś zobaczę też rosyjski film pokazujący, jak krasnoarmiejcy przy okazji swojej „misji budowy pokoju” robią rzeczy, na wspomnienie których mój dziadek miewał do końca życia koszmary. Teraz już wiem, że takiego filmu raczej nie będzie.