Niestety, raczej nie będą bardziej dotkliwe niż ten deszczyk kapuśniaczek, który już spadł na głowy niewielkiej grupy polityków, wojskowych i propagandystów rosyjskich.
Nowe sankcje ograniczą się prawdopodobnie do wydłużenia czarnej listy Rosjan i ewentualnie współpracujących z nimi rosyjskich separatystów – obywateli Ukrainy. Kolejna grupka dostanie zakaz wjazdu na teren Unii Europejskiej, USA, Kanady i kilku krajów sojuszniczych i będzie tam miała zablokowane konta bankowe (jeżeli je jeszcze mają).
Skuteczność obecnej czarnej listy przetestował umieszczony na niej doradca Władimira Putina Władisław Surkow. Mimo zakazu wjazdu pojawił się w Szwecji. Inny, dziennikarz, szef propagandowej tuby Kremla Dmitrij Kisielow, pokazał, jakie mogą być jej skutki dla tych, których los w Rosji powinien być Zachodowi bliski – czyli nielicznej, gnębionej opozycji. Uznał, że to opozycjoniści – zdrajcy – podpowiedzieli, kogo wpisać na czarną listę.
Trzeci stopień sankcji, czyli ostre uderzenie w rosyjską gospodarkę, pozostanie w sferze niesprecyzowanych planów. Trudno powiedzieć, co musi się stać, by wpływowe kraje zachodnie uznały, że Putin przekroczył na Ukrainie czerwoną linię. Że przestaną opowiadać, iż wierzą w siłę dyplomacji i dobrą wolę Kremla.
Wpływowym krajem zachodnim blokującym poważną odpowiedź Zachodu są przede wszystkim Niemcy. Choć mają pełną świadomość tego, co się na Ukrainie dzieje. Co dzień dostają od Putina jakiś powód, by działać, ale tego nie robią. Najpierw przekonują się, że rosyjscy żołnierze już opanowują wschodnią Ukrainę, wspierają tamtejszych separatystów albo wręcz nimi dowodzą. Potem widzą swoich uprowadzonych żołnierzy z misji OBWE, których wykonawcy rozkazów Putina zmuszają do upokarzających wypowiedzi.