Nazywają ją oni wojną innego typu, niewypowiedzianą. Czy hybrydową – prowadzoną przy pomocy dobrze uzbrojonych dywersantów, i z wykorzystaniem internetu oraz nowoczesnej propagandy.
Wojna nietypowa, ale wojna. To ważne słowa. Bardzo dobrze, że padły. Ich konsekwencją muszą być jednak działania, nie tylko te, które mają sprawić – jak powiedział Donald Tusk – by „nasze granice były bezpieczne".
Oczywiście bezpieczeństwo polskich granic jest dla nas najważniejsze. Ale niezwykle ważna jest również odpowiedzialność za Ukrainę. Bo to Polska przede wszystkim wywołała u Ukraińców nadzieję na możliwość przyciągnięcia ich kraju na Zachód. Na razie zamiast Zachodu mają wojnę. Z rosnącą liczbą ofiar zarówno wśród zwolenników Zachodu, jak i Wschodu.
Stwierdzenie, że Moskwa prowadzi na Ukrainie wojnę, oznacza, iż zdaniem polskich władz Zachód musi uruchomić sankcje trzeciego stopnia, tak jak zapowiadał. Musi uderzyć zdecydowanie w podstawy rosyjskiej gospodarki. Bo skoro mamy do czynienia z wojną, to snute w zachodnich stolicach (na przykład w Berlinie) opowieści o tym, że jest jeszcze czas na dyplomatyczne rozwiązania i dialog z Kremlem, nie mają sensu. Zdecydowania brakuje też Barackowi Obamie, który od dwóch miesięcy grozi Kremlowi, że następnym razem to już mu nie odpuści. Powtórzył to i 2 maja, wtórowała mu stojąca obok Angela Merkel.
I Obama, i Merkel od dobrych paru tygodni wiedzą, że na terenie Ukrainy działają rosyjscy żołnierze wspierający i instruujący separatystów. Ale nie chcą wyciągnąć z tego konsekwencji. Chociaż Władimir Putin przekroczył już czerwoną linię, poważne uderzenie gospodarcze przekładają na „następny raz", co tylko zachęca Kreml do prowokowania ataków na kolejne ukraińskie miasta, wywieszania tam na państwowych gmachach rosyjskich flag i ogłaszania republik ludowych.