Zapowiedziała, że w ciągu 100 dni dokona przeglądu wiceministrów, i słowa dotrzymała. To dobra informacja. Gorzej, że klucz zmian świadczy raczej o słabości niż sile pani premier. Wygląda bowiem na to, że powołuje ona w kluczowych resortach równoległą strukturę zbudowaną z posłanek PO. „Bliscy współpracownicy są bardzo zainteresowani sukcesami szefa" – napisała mi osoba z otoczenia Ewy Kopacz, gdy pytałem o sedno zmian. Czyli: konstruując trzy miesiące temu rząd, pani premier musiała przede wszystkim uporządkować sprawy partyjne – ministrami zostali więc szefowie platformianych frakcji, by szefowa miała na nich oko. Teraz do kilku kluczowych resortów wysyła superwiceministerki, by mieć nad nimi realną kontrolę.
Dobór resortów też jest nieprzypadkowy – to resort zdrowia, która może się stać niebawem przyczyną gigantycznych perturbacji, jeśli okaże się, że pakiet onkologiczny poprawi wprawdzie dostępność do leczenia nowotworów, lecz sparaliżuje służbę zdrowia. Podobnie w MEN, gdzie – jak pisaliśmy – właśnie upada wielki projekt związany z cyfrową szkołą. Tak samo należy rozumieć nominację dla wiceminister odpowiedzialnej za unijne fundusze na kolej.
Jak na razie wszystkie superwiceministerki to kobiety, ale bez względu na płeć będzie to drugi gabinet, równoległy do istniejącego obecnie.