Wszak politycy chwalą działania, które są im na rękę, a ganią te, które stanowić mogą dla nich kłopot. Co ciekawe, podobnie myślą wyborcy.
Dowodem na to może być wynik sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej" dotyczący debaty przed pierwszą turą wyborów prezydenckich z udziałem Bronisława Komorowskiego. Domaga się jej 56 proc. Polaków. Jednak oczekuje jej jedynie co trzeci wyborca PO. W przypadku sympatyków PSL jest to połowa, SLD – niemal dwie trzecie, a w przypadku PiS – aż 83 proc.
Wyborcy rozumieją, że debata jest najmniej na rękę urzędującej głowie państwa. Rozmawiając np. z kilkoma kandydatami, prezydent tylko by ich dowartościował, ponieważ z racji na sprawowane przez siebie stanowisko musiałby się spotkać z kandydatami, o których działalności politycznej opinia publiczna dowiedziała się dopiero kilka miesięcy przed kampanią. Ale właśnie dokładnie z tego samego powodu debata byłaby na rękę pozostałym partiom dla wypromowania swoich kandydatów. Jak widać, rozumieją to dobrze ich elektoraty.
Nie, nie chwalę relatywizmu, chcę tylko podkreślić, że za argumentami przeciwników i zwolenników debaty przed pierwszą turą wyborów kryją się głównie polityczne kalkulacje.
Jeśli – co jest prawdopodobne – do debaty przed pierwszą turą nie dojdzie, będzie to dla Komorowskiego kłopot. Urzędujący prezydent lubi się bowiem powoływać na wysokie poparcie, którym cieszy się w badaniach opinii publicznej, również wśród wyborców SLD, PSL i PiS. Chce on być nazywany kandydatem obywatelskim. Sprzeciw wobec – wyrażonego przez Polaków w naszym sondażu – oczekiwania na debatę może zatem pogorszyć notowania Komorowskiego.