To była jubileuszowa, dziesiąta w historii polskiego kina nominacja w tej kategorii.
Czytaj relację z uroczystości wręczenia Oscarów
"Jak ja się tu znalazłem? Zrobiliśmy czarno-biały film o potrzebie wyciszenia się, odsunięcia od świata, kontemplacji. A nagle jesteśmy w tym hałasie, w samym centrum światowej uwagi. Życie jest pełne niespodzianek" — powiedział na scenie Dolby Theatre w Los Angeles Paweł Pawlikowski odbierając statuetkę z rąk Nicole Kidman.
To była dziesiąta w historii nominacja dla polskiego filmu. I pierwsza statuetka. Członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej wyróżnili film skromny, czarno-biały. To piękny ukłon w stronę kina artystycznego i niełatwego. Akademicy docenili dzieło głęboko zakorzenione w polskiej kulturze, rozliczające się z polską przeszłością, a jednocześnie uniwersalne, opowiadające o poszukiwaniu tożsamości, dojrzewaniu, wierze, tęsknocie za wolnością. Zresztą już nominacje w tej kategorii dawały wiele do myślenia. Konkurentami "Idy" były filmy naprawdę ciekawe, a wśród nich dwa kolejne obrazy z krajów postkomunistycznych — mocny "Lewiatan" Andrieja Zwiagincewa pokazujący degrengoladę moralną współczesnej Rosji i poruszające estońsko-gruzińskie "Mandarynki" o ludziach wplątanych w wojenną nienawiść.
Tydzień temu nagrodę za reżyserię "Body/Ciała" odbierała na festiwalu w Berlinie Małgorzata Szumowska. "Ida", zanim trafił do Dolby Theatre, przeszła triumfalnie przez świat, zebrała znakomite recenzje, dostała ponad 50 międzynarodowych nagród i została sprzedana do kilkudziesięciu krajów. Teraz Pawlikowski wraca do kraju z Oscarem.