Największym błędem, jaki popełnił w ostatnich latach rząd w Berlinie, ale dotyczy to również dużej części klasy politycznej, było uznanie, że zasadniczym problemem w naszych wzajemnych relacjach było Prawo i Sprawiedliwość.
Owszem, PiS był przeszkodą w budowie wzajemnych relacji, ale nie największą i niejedyną. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego chwilami było obsesyjnie antyniemieckie, prawica radośnie oddawała się zwulgaryzowanej wersji dmowszczyzny, w myśl której to nasz zachodni sąsiad jest największym naszym wrogiem. Dlaczego? Bo zagraża naszej duszy. Ale PiS i jego idiosynkrazje to jedno. Inną sprawą jest to, że w Berlinie nie zauważono geopolitycznej szczeliny, która zaczęła się pojawiać na polsko-niemieckiej granicy.
Dlaczego Polska inaczej patrzyła na interesy z Rosją niż Niemcy?
Wybuch pełnoskalowej wojny 24 lutego 2022 r. był aktem agresji nie tylko na państwo ukraińskie, ale również na model współpracy z Zachodem, który po upadku Związku Sowieckiego podyktowały Niemcy. Kolejne rządy w Berlinie wierzyły, że można poprzez wymianę handlową okcydentalizować Kreml. Ale ta wymiana handlowa była – przede wszystkim – opłacalna dla niemieckiej gospodarki; opierała się na tanich surowcach z Rosji, taniej sile roboczej, której źródłem była imigracja z Południa, oraz na nieskończonym – jak się wówczas wydawało – rynku zbytu w Chinach. Ten model wraz z rosyjską agresją się załamał, symboliczny cios zadał mu wybuch gazociągu Nord Stream.
Myśląc, że zmiana rządu PiS na rząd Donalda Tuska, doprowadzi do przełomu we wzajemnych relacjach, Niemcy pokazali, że nic z tych przemian nie rozumieją
Niemcy nie rozumieli bądź nie chcieli zrozumieć, że budując ten gazociąg przedkładają swoje interesy gospodarcze nad bezpieczeństwo Europy Środkowej i Wschodniej. Dzięki Nord Streamowi Rosjanie mogli zaatakować Ukrainę, nie obawiając się o bezpieczeństwo dostaw surowca do zachodniej Europy.