Ale akty antysemityzmu w kraju Holokaustu z pewnością szokują. Wydawało się bowiem, że uporanie się przez Niemców z ich nazistowską przeszłością jest trwałe.
Tymczasem za Odrą mnożą się ugrupowania, które w coraz bardziej zuchwały sposób odwołują się do dziedzictwa Adolfa Hitlera. Oczywiście ze względu na surowe obostrzenia prawne nie formułują one w swoich programach drastycznych brunatnych postulatów. Niemniej dają do zrozumienia, że w Niemczech nie ma miejsca dla Żydów. Szczególnie widać to na przykładzie ugrupowania Die Rechte, o którym piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej".
Rzecz jasna siły te nie mają dziś szans na objęcie władzy w Berlinie. Pozostają marginesem. Ich aktywność świadczy jednak o tym, że w Niemczech jest popyt na antysemityzm, nie mówiąc już o innych przejawach ksenofobii.
Trudno oprzeć się refleksji, że podatny grunt dla takich zjawisk tworzy poniekąd część niemieckiego mainstreamu. To rewizjoniści historii, którzy starają się wykazać, że w rezultacie II wojny światowej Niemcy okazali się zarówno narodem sprawców, jak i ofiar.