Mam taki przykład w najbliższej rodzinie. Przedwojenna kamienica na warszawskim Mokotowie, prawowity właściciel po ogłoszeniu tzw. dekretu Bieruta sprzedaje prawa do budynku w 1946 roku handlarzowi. Ten – rzecz jasna – nie ma w Peerelu szans na przejęcie kamienicy i przekazuje swoje roszczenia córkom – dziś starszym paniom mieszkającym poza Warszawą. Dwa lata temu u obu pań pojawia się spekulant, który odkupuje od nich roszczenia do położonego w prestiżowym miejscu, świeżo odnowionego budynku za kilkadziesiąt tysięcy złotych i – błyskawicznie – otrzymuje od urzędu miasta zwrot nieruchomości. Następnie organizuje spotkanie z mieszkańcami domu, którzy w większości w dobrej wierze wykupili swoje mieszkania na własność i – niczym średniowieczny zbój – zaczyna ich terroryzować, domagając się haraczu. Wśród jego absurdalnych żądań pojawia się m. in. domaganie się opłat za wejście do budynku oraz zwrotu pieniędzy za jego odnowienie (!). Żądania przypominające te, które 20 lat temu mafia pruszkowska kierowała do swoich ofiar.
Cóż w takiej sytuacji powinno się zrobić? Przede wszystkim zignorować tupeciarza, zawiadomić policję i pozwać do sądu, jeśli będzie nadal utrudniał życie właścicielom mieszkań (właścicielom – nie lokatorom). Jednak nikt policji nie wzywa, za to wielu próbuje negocjować ze zbójem. Absurd? W praworządnym kraju tak. Ale nie w Polsce, gdzie w obliczu napaści, zwykle nie można liczyć na skuteczną pomoc państwa. Trzeba więc negocjować, jak w czasach okupacji. Gdy ktoś został napadnięty podczas wojny na ulicy Warszawy, nie szukał przecież pomocy u Niemców. Musiał sobie dać radę sam. I dziś jest tak samo.
Władze Warszawy są winne, bo pozbywają się kłopotu, jakim są roszczenia spekulantów (rzadko właścicieli) oddając im nieruchomości w naturze jak popadnie. Skoro jednak spekulanci potrafią odkupywać roszczenia od prawowitych spadkobierców za kilkadziesiąt tysięcy złotych, to dlaczego miasto ich nie ubiegnie? Czyżby nie było stać na taki wydatek stolicy europejskiego kraju?
Ci, którzy mieszkają w nowych budynkach też nie powinni spać spokojnie. Bo co będzie, gdy okaże się, że plac na którym stoi ich apartamentowiec został właśnie oddany na własność spekulantowi? I ten spekulant zażąda od nich odszkodowania za postawienie budynku na jego terenie? Tak, można się procesować, ale czy o to chodzi?
Dlaczego do tej pory nie uchwalono ustawy reprywatyzacyjnej regulującej systemowo ten problem? Dlaczego nie zakazano nieograniczonego handlu roszczeniami? Być może dlatego, że komuś na tym zależy. Bo – na razie – spekulanci grasują całkowicie bezkarnie, terroryzując mieszkańców Warszawy. Bo – póki nie będzie prawa regulującego ten problem – mogą się jeszcze szybko i stosunkowo tanim kosztem nachapać.