– To była bardzo konstruktywna rozmowa – powiedziały „Rzeczpospolitej" źródła w Berlinie po piątkowym spotkaniu kanclerz Angeli Merkel z premier Beatą Szydło, które miało przygotować specjalny szczyt w Bratysławie 16 września poświęcony przyszłości Unii.
Niemcy obawiali się, że szefowa polskiego rządu wystąpi o zmianę unijnego traktatu, bo tak można było odczytać intencje Jarosława Kaczyńskiego wyrażone w kilku ostatnich wywiadach. A to byłoby otwarcie puszki Pandory, bo każdy kraj Unii wystąpiłby z własnymi, często sprzecznymi, postulatami – obawiała się Merkel. Ale od Szydło usłyszała, że reformy, przynajmniej na razie, można prowadzić w ramach obecnych regulacji.
Umocnienie bezpieczeństwa oba kraje rozumieją szeroko. Chodzi zarówno o walkę z terroryzmem (Merkel wymieniała m.in. wymianę danych wywiadowczych), umocnienie kontroli na granicach zewnętrznych Unii, jak i – rzecz najbardziej ambitną – budowę „europejskiej armii". Ten ostatni projekt przez dziesięciolecia blokowała Wielka Brytania, największa obok Francji potęga wojskowa zjednoczonej Europy. W Londynie obawiano się, że taka inicjatywa stanie się niebezpieczną konkurencją dla NATO.
Teraz sytuacja w Unii się zmieniła. Już w czerwcu Kaczyński wspominał w wywiadzie dla „Rz" o potrzebie budowy europejskiej armii, jeśli Wspólnota ma kiedyś liczyć się na świecie. W piątek ten wątek podjęli premierzy Węgier i Czech. Kanclerz, przynajmniej publicznie, do niego nie nawiązała, ale przecież musiała uznać, że już sam pomysł pokazuje, iż kraje Grupy Wyszehradzkiej nie są przeciwnikami integracji jako takiej – o co często były oskarżane na Zachodzie.
Rzecz równie ważna, Merkel nie wspomniała na konferencji prasowej o konieczności rozdzielenia uchodźców między kraje Unii, co dotąd było głównym tematem spornym między Berlinem i Warszawą.