Otwarta wojna, którą obóz rządzący wypowiedział szefowi Najwyższej Izby Kontroli, może przynieść wiele ofiar. Choć oczekiwanie dymisji Mariana Banasia wyrazili prezydent, premier oraz lider PiS, choć po kontroli majątku prezesa NIK Centralne Biuro Antykorupcyjne skierowało doniesienie do prokuratury, atakując bronią najcięższego kalibru (zatajanie faktycznego stanu majątku, nieudokumentowane źródła dochodu), Pancerny Marian, jak nazywano go w PiS, nie ustępuje. Wręcz przeciwnie, tym razem pancerny okazał się w ten sposób, że odrzucił wszelkie polityczne naciski. NIK wydał komunikat, w którym dementuje informacje, jakoby prezes podał się do dymisji, a w kolejnym Banaś wyraził radość, że w prokuraturze będzie mógł się oczyścić z zarzutów.
PiS znalazło się w bardzo trudnej sytuacji. Nie zadziałały prośby ani groźby. Gdyby Marian Banaś sam podał się do dymisji, partia odtrąbiłaby sukces: „No, popełniliśmy błąd z tą nominacją, ale patrzcie, jakie u nas panują standardy, gdy tylko premier przeczytał raport CBA i stwierdził, że prezes NIK nie może dłużej pełnić swej funkcji, człowiek podaje się do dymisji. Nasi przeciwnicy powinni przyklasnąć!". Nic z tego. Banaś, odmawiając dymisji, zakpił z PiS, wysadził w powietrze narrację o wysokich standardach, które miały odróżniać to ugrupowanie od poprzedników, i może teraz spokojnie czekać. Jarosław Kaczyński miał dla niego zapewne jakąś ofertę w zamian za odejście z NIK. Banaś ją odrzucił i nie ma już wiele do stracenia. Ma zagwarantowaną nietykalność przez najbliższych pięć lat, chyba że do tego czasu zapadnie prawomocny wyrok w jego sprawie. Ale znając tempo, w jakim mielą tryby sprawiedliwości, może być spokojny, że – oczywiście jeśli zdecyduje się na wojnę totalną – przez dwa–trzy lata nikt i nic go nie ruszy.
Dowiedz się więcej o wojnie PiS z Marianem Banasiem
PiS mógłby się go pozbyć, zmieniając konstytucję lub – mniej skutecznie – ustawę. Tej pierwszej nie zmieni bez zgody przynajmniej części opozycji, która jednak nie ma żadnego interesu w tym, by ratować Zjednoczoną Prawicę z opresji. Zmiana konstytucji ad hoc jest zawsze złym rozwiązaniem, mogą stwierdzić liderzy partii opozycyjnych. I dodadzą – nie bez racji – że gdyby PiS dopilnował wszelkich procedur i staranności przed wyborem prezesa NIK, nie miałby dziś kłopotów. Zmiana prawa tylko po to, by pozbyć się jednego urzędnika, jest psuciem państwa w celu załatwienia partykularnych politycznych korzyści.
W sprawie szefa NIK do pewnego momentu wszystko szło zgodnie z dotychczasową pisowską logiką przejmowania instytucji państwowych celem zaprzęgnięcia ich do służby partii. Zamiast jasnych i przejrzystych procedur przy nominacjach obowiązuje tu klucz partyjny. Pancerny Marian wydawał się swój. W piątek była rzecznik PiS pisała na Twitterze: „Panie Banaś, pobudka, czas wstać ludziom odpowiedź dać: rezygnacja czy nie?", zupełnie jakby nie chodziło o kogoś, kto jeszcze dwa miesiące temu wśród burzy oklasków przesiadł się z fotela ministra finansów na fotel prezesa NIK.