Pasażerowie "Titanica" umierali w blasku gwiazd

Dokładnie 112 lat temu, 15 kwietnia nad ranem, lodowate wody Atlantyku na zawsze zgasiły życia i marzenia 1514 ludzi. Kim byli pasażerowie brytyjskiego transatlantyku RMS „Titanic”, którym przyszło zginąć w rozświetloną gwiazdami, „najpiękniejszą kwietniową noc”?

Aktualizacja: 15.04.2024 08:29 Publikacja: 13.04.2023 21:00

Meier Tzelniker jako Isidor Straus i Helen Misener jako Ida Straus w filmie „SOS Titanic” (1958 r.)

Meier Tzelniker jako Isidor Straus i Helen Misener jako Ida Straus w filmie „SOS Titanic” (1958 r.) w reżyserii Roya Warda Bakera

Foto: LANDMARK MEDIA/Alamy/BE&W

W związku z rocznicą zatonięcia Titanica przypominamy tekst, który ukazał się w „Rzeczy o historii” w 2023 roku

Tragedia, która rozegrała się nocą z 14 na 15 kwietnia 1912 r. na pokładzie uznawanego za niezatapialny statku, przez lata obrastała legendą utrwalaną przez mniej lub bardziej wierne i udane ekranizacje filmowe. Najsłynniejszą z nich jest film Jamesa Camerona z 1997 r., który rozsławił historię „Titanica” w sposób dotychczas w kinematografii niespotykany. I chociaż sukces edukacyjnej roli dzieła jest pod tym względem niezaprzeczalny, to ma on także drugą, mniej chlubną stronę medalu – w swoisty sposób „przyćmił” obraz autentycznych ofiar, zastępując je piękną, lecz jednak fikcyjną opowieścią miłosną. A przecież prawdziwych historii o miłości – i to pojmowanej chyba na wszystkie możliwe sposoby – na „Titanicu” nie brakowało. Okrutną śmierć w czarnej toni ponieśli nie boski Leonardo DiCaprio, lecz ludzie z krwi i kości.

Jak wyglądało zatonięcie "Titanica"

Jak wyglądało zatonięcie "Titanica"

PAP

Ida i Isidor Strausowie

Jakże wymowny jest fakt, że już sama opowieść o uczuciu Rose i Jacka powstała zainspirowana historią miłosną prawdziwego małżeństwa. Niestety, Ida i Isidor Strausowie nie byli już wówczas piękni i młodzi, a w dodatku ukazanie ich historii mogłoby „skraść show” parze głównych bohaterów, toteż reżyser „Titanica” zdecydował się poświęcić im zaledwie kilka sekund filmu. A szkoda, bo chyba trudno o bardziej heroiczne rozterki oraz decyzje, jakie stały się udziałem Strausów w tę ostatnią noc. Liczący już sobie 63 lata Ida i Isidor byli Amerykanami o korzeniach niemiecko-żydowskich. Isidor był zamożnym człowiekiem, właścicielem firmy R.H. Macy & Company, sprzedającej wyroby porcelanowe. Prawdziwą pasją i miłością jego życia była jednak żona. Małżonkowie nie rozstawali się nawet podczas licznych służbowych podróży Isidora, a gdy okoliczności wymuszały rozłąkę, pisali do siebie listy niemal codziennie. Zimę 1911/1912 seniorzy spędzili w Europie, korzystając z walorów ciepłego klimatu południowej Francji. Wiosną postanowili jednak powrócić do Stanów, gdzie czekało na nich ośmioro dzieci. Strausowie wybrali dziewiczy rejs „Titanica” i, kupiwszy bilety w I klasie, 10 kwietnia weszli na pokład statku, który miał stać się ich grobem... chociaż wcale nie musiał.

Czytaj więcej

Katastrofa „Titanica” zaczęła się w stoczni

Gdy 14 kwietnia o 23.40 „Titanic” uderzył w górę lodową, sędziwa Ida stała się jedną z pierwszych pasażerek, której zaoferowano miejsce w szalupie ratunkowej. Załoga transatlantyku chciała wpuścić do szalupy także Isidora, czyniąc wyjątek z uwagi na jego wiek, działalność filantropijną oraz zasługi dla kraju (w latach 1894–1895 pełnił funkcję kongresmena w Zgromadzeniu Narodowym USA). Mężczyzna kategorycznie odmówił jednak sprzeniewierzenia się zasadzie pierwszeństwa ratowania kobiet i dzieci. Słysząc deklarację męża, Ida nie próbowała nakłonić go do zmiany tej heroicznej decyzji. Zamiast tego śmiało wysiadła z łodzi, oświadczając: „Nie rozdzielę się z mężem. Jak żyliśmy, tak umrzemy razem”. Żelaznej woli kobiety nie skruszyły błagania Isidora, który prosił, by zmieniła zdanie i ratowała życie. Ida kazała zająć zwolnione miejsce w szalupie swojej pokojówce, Ellen Bird. Oferowała jej także swoje drogocenne futro, mówiąc, że ona nie będzie go już potrzebować. Po raz ostatni widziano małżonków tuż przed zatonięciem statku. Kiedy pozostali na „Titanicu” pasażerowie, ogarnięci zwierzęcym strachem o życie, biegali w panice, próbując znaleźć jakąkolwiek ostatnią deskę ratunku, Ida i Isidor siedzieli na pokładowych krzesłach, trzymając się za ręce. Chwilę później zmiotła ich ogromna fala, pogrążając w mrokach oceanu.

Ellen Bird szczęśliwie dotarła do Nowego Jorku, gdzie udała się do domu najstarszej córki Strausów, aby poinformować ją o śmierci rodziców oraz zwrócić futro matki. Kobieta pozwoliła jednak pokojówce zatrzymać cenną pamiątkę, uznając, że skoro Ida postanowiła ją Ellen podarować, to należy do niej. Ciało Isidora odnaleziono i pochowano w Halifaksie. Rodzina pragnęła, aby darzący się wielką miłością małżonkowie także po śmierci byli razem, ale wody Atlantyku nigdy nie zwróciły ciała Idy.

Benjamin Guggenheim

Równie chwalebną postawą jak Isidor Straus wykazał się inny pasażer I klasy, biznesmen i spadkobierca zamożnej rodziny Guggenheimów, Benjamin Guggenheim. Milioner początkowo planował wracać do ojczyzny na pokładzie „Lusitanii”, słynnego parowca, którego los miał dopełnić się w czasie I wojny światowej. Storpedowany przez niemiecki okręt podwodny 7 maja 1915 r. poszedł na dno, zabierając ze sobą 1198 pasażerów i stając się największą po „Titanicu” katastrofą morską. W 1912 r. nikt nie przewidywał jeszcze tragicznego losu „Lusitanii”, a Guggenheim ostatecznie zrezygnował z rejsu wyłącznie z powodu drobnych napraw dokonywanych wówczas na pokładzie.

Ostatecznie wybrał „Titanica”, zabierając ze sobą w podróż kochankę i jej pokojówkę, a także lokaja i szofera. I jakkolwiek pod pewnymi względami moralność Benjamina Guggenheima można by podawać w wątpliwość (w domu czekała na niego żona i trzy córki), to trzeba przyznać, że w ekstremalnych okolicznościach zachował się wzorowo. Od początku domyślał się, że sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Odprowadziwszy swoją towarzyszkę i jej służącą do szalupy, zapewnił je: „Wkrótce znów się zobaczymy! To tylko naprawa. Jutro »Titanic« ruszy dalej”. Sam nie próbował w żaden sposób dostać się do szalupy, chociaż wielu zdesperowanych pasażerów I klasy starało się przekupywać członków załogi, aby móc ewakuować się z żonami i dziećmi. Benjamin Guggenheim wraz ze swoim lokajem powrócił do kabiny, gdzie włożyli wieczorowe stroje. Następnie zasiedli w sali kominkowej, popijając brandy i paląc cygara. Do jednego z członków załogi Guggenheim skierował swoje ostatnie słowa: „Ubraliśmy się w nasze najlepsze stroje i przygotowaliśmy się, by zejść jak dżentelmeni. Jeśli coś mi się stanie, to powiedz mojej żonie, że mój sekretarz i ja poszliśmy na dno, powiedz jej też, że do końca grałem uczciwie. Żadna kobieta nie będzie zostawiona na pokładzie tego statku tylko dlatego, że Ben Guggenheim jest tchórzem”.

Benjamin Guggenheim (1865–1912)

Benjamin Guggenheim (1865–1912)

BE&W

Oczywiście nie wszyscy pasażerowie I klasy zachowywali się, jak na dżentelmenów przystało. Najbogatszy pasażer „Titanica”, miliarder John Jacob Astor IV, potentat hotelowy i wynalazca, próbował wsiąść do szalupy wraz ze swoją świeżo poślubioną, 18-letnią ciężarną żoną. Odsunięty przez załogę zarzekał się, iż nie może pozostawić swej brzemiennej wybranki samej. Pomimo porażki do końca walczył o życie; widziano go, jak wraz z innym pasażerem, angielskim pisarzem Williamem Steadem, próbował opuścić statek na prowizorycznej tratwie. Niestety, plan się nie powiódł, czego ostatecznym dowodem stało się wyłowione 22 kwietnia ciało bogacza.

Jack Thayer

Jednym z nielicznych mężczyzn podróżujących I klasą, któremu poszczęściło się bardziej niż Johnowi Jacobowi, okazał się 17-letni Jack Thayer. To również jemu zawdzięczamy jeden z najbardziej poruszających opisów straszliwej nocy, która według Thayera zaczęła się tak błogo... „Po kolacji 14 kwietnia spacerowałem po pokładzie, rozkoszując urzekającym spokojem i widokiem. Noc była piękna, a niebo pełne gwiazd. Księżyc się schował, a gwiazdy nigdy nie świeciły jaśniej – błyszczały na niebie jak oszlifowane brylanty. Nigdy też nie widziałem gładszego oceanu niż tej nocy; wyglądał niewinnie jak tafla jeziora, gdy wielki statek cicho sunął po jego powierzchni”. Nasyciwszy się urokiem nocy, o 23.45 Thayer zmierzał już do kajuty, gdy nagle poczuł, że statek lekko się zakołysał, przechylając się na lewą stronę, „jak gdyby został delikatnie popchnięty”. Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko: matkę chłopca ulokowano w szalupie. Kobieta rozpaczała i błagała, aby syn mógł jej towarzyszyć; utrzymywała, że Jack nie jest pełnoletni, a więc powinien być traktowany jak dziecko. Ostatecznie jednak Jack wraz z ojcem musieli walczyć o życie własnymi siłami. Wiedzeni instynktem przetrwania próbowali jak najdłużej utrzymać się na tonącym statku. Kiedy jednak „Titanic” stanął pionowo pośród dudniącego huku oraz stłumionych eksplozji, Thayer postanowił wyskoczyć. „Zostałem wciągnięty pod wodę. Zimno było przerażające. Szok po zetknięciu z wodą pozbawił mnie tchu w płucach. Zanurzałem się coraz niżej, wirując we wszystkie możliwe strony. Płynąłem co sił, by oddalić się od statku. Gdy wreszcie wynurzyłem się, moje płuca były obrzmiałe, ale nie nabrały wody”. Wśród pływających wokół, krzyczących i przerażonych ludzi chłopak próbował rozpaczliwie dojrzeć swego ojca. Zamiast niego ujrzał jednak przewróconą do góry dnem szalupę ratunkową, której trzymało się już kilku mężczyzn. Pomogli oni wyczerpanemu nastolatkowi wdrapać się na górę.

Pomimo szoku chłopiec był przez cały czas boleśnie świadomy bezczynności osób dryfujących bezpiecznie w szalupach ratunkowych zaledwie kilkaset metrów od nich. „Czekali zaledwie czterysta, góra pięćset metrów dalej, słuchając jęków, a mimo to nie wrócili. A te jęki... jeden, długi, nieustający jęk... Ten przeraźliwy płacz trwał przez 20 lub 30 minut, po czym powoli ucichł, bowiem ludzie nie byli w stanie dłużej wytrzymać chłodu i wyziębienia” – wspominał z bólem. Chociaż udało mu się przetrwać tę apokaliptyczną noc, to nie uporał się nigdy z jej demonami: 20 września 1945 r. popełnił samobójstwo.

Charles Joughin

Jeśli tak trudno było ocaleć mężczyznom z I klasy, to co dopiero mogli powiedzieć ubożsi pasażerowie? A jednak wśród nich też zdarzały się cuda, bo właśnie w kategorii cudów należałoby rozpatrywać ocalenie Charlesa Joughina, głównego piekarza na „Titanicu”. Gdy zorientował się, że najprawdopodobniej czeka go śmierć w odmętach Atlantyku, zaczął otumaniać swoje zmysły piersiówką, po którą specjalnie wrócił do kabiny. I chociaż faktycznie po zatonięciu statku znalazł się w wodzie, to udało mu się płynąć przez ponad godzinę(!), aż zauważył przedmiot, który omyłkowo wziął za fragment wraku. Okazało się jednak, że była to rozkładana łódź ratunkowa, w której znajdowało się już 25 osób. Niestety, zaczęły one odpychać Charlesa, bojąc się, iż kolejny pasażer przeciąży łódź.

Brytyjski transatlantyk RMS „Titanic”, który miał być niezatapialny, zatonął na Atlantyku 15 kwietni

Brytyjski transatlantyk RMS „Titanic”, który miał być niezatapialny, zatonął na Atlantyku 15 kwietnia 1912 r. Kolosa pokonała góra lodowa

Classic Image/Alamy/BE&W

Na szczęście jednym z obecnych w łodzi okazał się przełożony Charlesa, szef kuchni Isaac Maynard, który zlitował się nad piekarzem i umożliwił mu choć częściowe wejście do łodzi; podtrzymywany przez Maynarda rozbitek górną częścią ciała leżał na łodzi, ale jego nogi pozostawały zanurzone. Udało mu się w tak ekstremalnej pozycji jednak nie tylko przeżyć, ale i nie doznać żadnych odmrożeń. Do końca swych dni Joughin zarzekał się, iż życie zawdzięcza nie tylko swemu zwierzchnikowi, ale też wypitemu wcześniej alkoholowi, dzięki któremu nie było mu zimno.

Katoliccy księża i „Molly” Brown

Jak już zostało wspomniane na początku, noc zatonięcia „Titanica” stała się mimowolnym świadkiem wielu rodzajów bohaterstwa i miłości – nie tylko tej romantycznej. Prawdziwą wiernością zasadom wyznawanej wiary oraz miłością bliźniego wykazali się dwaj podróżujący statkiem katoliccy księża: Anglik Thomas Byles oraz Józef Montwiłł. Ks. Byles płynął do Nowego Jorku na specjalne zaproszenie swego brata, któremu miał udzielić ślubu. Już od pierwszych chwil po katastrofie pomagał kobietom i dzieciom wsiadać do szalup, dwukrotnie odmawiając zajęcia miejsca obok nich. Znalazł także czas na udzielenie rozgrzeszenia ponad stu osobom uwięzionym na rufie statku. W niesieniu duchowej posługi przerażonym ludziom pomagał mu ks. Montwiłł, który znalazł się na „Titanicu”, ponieważ uciekał z rodzinnej Suwalszczyzny przed represjami carskiego reżimu. „Jestem na pokładzie okrętu »Titanic«. Czegoś podobnego nie wyobrażałem sobie. Co za olbrzym, co za przepych, wszak to istna arka Noego! Zasyłam pozdrowienia i błogosławieństwo, prosząc o modlitwę szczęśliwej podróży” – pisał zaledwie kilka godzin przed dramatem, przepełniony nadzieją, że w USA uda mu się zrealizować marzenie wydania drukiem ludowych pieśni litewskich (w kraju było to zakazane przez cenzurę). Zbierane przez lata rękopisy poszły na dno wraz z zacnym kapłanem, który do końca próbował wprowadzać w życie własne słowa wygłoszone w dzień katastrofy podczas kazania: „Modlitwa powinna być szalupą w czasach niepewnych”.

Margaret „Molly” Brown (1867–1932)

Margaret „Molly” Brown (1867–1932)

GL Archive/Alamy/BE&W

Nie tylko miłość człowieka do człowieka, ale też miłość człowieka do zwierzęcia znalazła swój wyraz w chwili kryzysu. Jedna z ewakuowanych kobiet owinęła w koc swojego pekińczyka i wsiadła z nim do szalupy, twierdząc, że to niemowlę. Biorąc pod uwagę fakt, że z katastrofy ocalało co najmniej kilka zwierząt, w swojej determinacji uratowania życia pupila nie była jedyna. Ze względu jednak na to, że jednocześnie utonęło 1514 ludzi, temat ratowania zwierząt na „Titanicu” jawi się często jako kontrowersyjny i drażliwy. Nie ma jednak wątpliwości, że zjawisko miało miejsce, a większy problem od zwierząt stanowiło wygodnictwo ratowanych, którzy chcąc uniknąć tłoku, pozwalali, aby do przeznaczonych dla 70 osób szalup wsiadało zaledwie około 40. Sprawiedliwie należy jednak przyznać, że początkowo nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali grożącego niebezpieczeństwa i nawet nie przypuszczał, że ludziom pozostającym na statku grozi zagłada. Chlubny wyjątek stanowiła tu legendarna pasażerka Margaret „Molly” Brown, która nie tylko powstrzymywała wodowanie niepełnych łodzi, ale też będąc już w szalupie, naciskała na powrót po tonących (sprzeciw współpasażerów uniemożliwił jej realizację tego zamiaru). Na pokładzie zbawczej „Carpathii”, która wzięła na pokład 710 ocalałych, „Molly” spontanicznie zorganizowała Komitet Rozbitków. Zanim ujrzano amerykański brzeg, uzbierała 10 tys. dolarów na rzecz najuboższych pasażerów.

Pomimo tylu przejawów bohaterstwa, jakie miały miejsce tej nocy, 30 lat później specjaliści od nazistowskiej propagandy postanowili wykorzystać tragedię „Titanica” do podjudzania Niemców przeciwko Anglikom. Nakręcony w gdyńskim porcie w 1943 r. hitlerowski paszkwil „Titanic” ukazał angielską załogę wraz z kapitanem statku Edwardem Smithem jako grupę tchórzy, którzy jako pierwsi uciekli z tonącego statku. Jedynym szlachetnym człowiekiem okazał się fikcyjny niemiecki oficer Peterson, który sam (!), własnymi siłami wsadził wszystkich pasażerów do szalup, natomiast po przypłynięciu do Ameryki walczył o sprawiedliwość, próbując postawić przed sądem Josepha Bruce’a Ismaya, dyrektora linii żeglugowej White Star Lines, do której należał „Titanic”. I chociaż rzeczywiście Ismay, w przeciwieństwie do kapitana Smitha i konstruktora „Titanica” Thomasa Andrewsa, przeżył, to spotkała go kara większa niż jakikolwiek ewentualny wyrok sądowy. Okryty hańbą, dręczony wyrzutami sumienia, do końca życia unikał wychodzenia z domu, histerią reagując na sam dźwięk słowa TITANIC.

W związku z rocznicą zatonięcia Titanica przypominamy tekst, który ukazał się w „Rzeczy o historii” w 2023 roku

Tragedia, która rozegrała się nocą z 14 na 15 kwietnia 1912 r. na pokładzie uznawanego za niezatapialny statku, przez lata obrastała legendą utrwalaną przez mniej lub bardziej wierne i udane ekranizacje filmowe. Najsłynniejszą z nich jest film Jamesa Camerona z 1997 r., który rozsławił historię „Titanica” w sposób dotychczas w kinematografii niespotykany. I chociaż sukces edukacyjnej roli dzieła jest pod tym względem niezaprzeczalny, to ma on także drugą, mniej chlubną stronę medalu – w swoisty sposób „przyćmił” obraz autentycznych ofiar, zastępując je piękną, lecz jednak fikcyjną opowieścią miłosną. A przecież prawdziwych historii o miłości – i to pojmowanej chyba na wszystkie możliwe sposoby – na „Titanicu” nie brakowało. Okrutną śmierć w czarnej toni ponieśli nie boski Leonardo DiCaprio, lecz ludzie z krwi i kości.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?