Złoty blask czarnego piątku

Kiedyś potęga dwóch ludzi starczyła, by przejąć amerykańskie złoto. W erze zanikających państw, ilu trzeba magnatów, żeby wstrząsnąć zasobami całego świata?

Publikacja: 16.02.2023 21:00

Rysunek satyryczny Thomasa Nasta z 1869 r., kiedy to Jay Gould i James Fisk, którzy manipulowali cen

Rysunek satyryczny Thomasa Nasta z 1869 r., kiedy to Jay Gould i James Fisk, którzy manipulowali cenami złota, wywołali panikę na nowojorskiej giełdzie

Foto: Everett Collection/shutterstock

Ulysses S. Grant, zaprzysiężony w marcu 1869 r. na 18. prezydenta Stanów Zjednoczonych, zdobył władzę za obietnicę pokoju i zjednoczenia podzielonego narodu. Jednak priorytety Białego Domu ułożyła proza rządzenia, która nad wzniosłe idee stawia prozaiczne problemy. A główną kwestią do rozwiązania była ruina finansów publicznych, w czym bitewne doświadczenie mało pomaga.

Wojna papieru ze złotem

Po czteroletniej wojnie domowej stany Konfederacji kompletnie zbankrutowały, a dług publiczny Waszyngtonu od 1860 r. wzrósł ponad 40-krotnie, osiągając niewyobrażalną w tamtych realiach wartość 3 mld dolarów. Trudno go skrupulatnie szacować, gdyż po odstąpieniu od parytetu złota Stany Zjednoczone nie miały waluty przeliczalnej w jakimkolwiek standardzie. Horrendalne koszty wojny wymiotły z obiegu prawdziwe pieniądze, doraźnie zastąpione papierem z zielonym nadrukiem. W teorii banknoty były wekslami kredytowymi na okaziciela, a w praktyce środkiem płatniczym, choć bez żadnego ekwiwalentu, ich wartość była więc bardzo umowna. Świstki już w chwili emisji były tańsze od nominału, stając się głównym napędem inflacji, która w szczycie sięgała 20 proc.

Czytaj więcej

Ulysses Simpson Grant. Wielki wódz, słaby przywódca

Strat nie wetowały lokaty w kruszec, gdyż obrót złotem był zakazany od pierwszych dni wojny, a Abraham Lincoln wprost żądał strzelania do spekulantów. Nielegalne transakcje zeszły dosłownie w podziemia Nowego Jorku, aż do 1865 r., gdy rząd pozwolił na handel złotem, choć pod kontrolą specjalnej izby giełdowej. Jednocześnie wzrosło oczekiwanie, by cztery lata po wojnie Waszyngton zmienił parzące w kieszeniach banknoty na prawdziwe pieniądze.

Konieczność spłaty długów była poza dyskusją – otwarty pozostawał sposób realizacji. Wielu nie uważało inflacji za zło wcielone, gdyż połączona z silnym protekcjonizmem ratowała gospodarkę przed większym kryzysem. Tani pieniądz oznaczał niskie ceny na europejskich rynkach, co stymulowało popyt na amerykańskie produkty rolne jako podstawę dochodów z eksportu. Dla innych ważniejsza była stabilność i wiarygodność państwa – zwłaszcza wobec Europy. Wybór decydował, czy rząd skupi obligacje za papierowe pieniądze, czy złoto.

Strzegący swej renomy silnego człowieka Grant opowiedział się za mocnym dolarem; jedna z pierwszych ustaw obligowała rząd do wykupu papierów dłużnych za złoto w ciągu dekady. Czas był niezbędny, gdyż banknotów w obiegu znajdowało się blisko 1,5 mld, wartość federalnej rezerwy złota balansowała wokół zaledwie 100 mln dolarów. Poza tym każda gwałtowna manipulacja kursami destabilizowała rynek w katastrofalny sposób, operacja wymagała więc umiaru i ostrożności. Samo wprowadzenie ustawy niebezpiecznie podniosło cenę obligacji na giełdzie.

Tę ekwilibrystyczną misję Grant powierzył – z dużymi oporami – George’owi Boutwellowi, mocno niepopularnemu w rządzie, za to entuzjastycznie witanemu przez biznes, gdyż był konserwatystą i miał doświadczenie zdobyte przy tworzeniu administracji skarbowej za kadencji Lincolna. Niechęć polityków do sekretarza skarbu wynikała z jego ostentacyjnej arogancji i wybujałej niezależności, okazywanej nawet prezydentowi. W istocie Boutwell odkręcił kurek z rządowym złotem, zanim Grant uznał to za własną decyzję.

Jay Gould (1836–1892) Library of Congress, Prints & Photographs Division, [LC-DIG-ggbain-03807]

Jay Gould (1836–1892) Library of Congress, Prints & Photographs Division, [LC-DIG-ggbain-03807]

Library of Congress

Strategia Boutwella polegała na skupie małych transz obligacji w regularnych dwutygodniowych odstępach. Uwalnianie małych partii złota wahało równowagą kruszcu i papierów dłużnych w nieznacznej skali, łatwej do korekty w kolejnej transakcji. By odsunąć podejrzenia o manipulację rynkiem, o każdej emisji złota Departament Skarbu uprzedzał w gazetach. Metoda małych kroków nie dewastowała rynku i była skuteczna: przez miesiąc dług publiczny zmalał o 12 mln, a latem znikły z rynku obligacje o wartości 50 mln. Jednak rytmiczne cyrkulacje cen złota, wywołane transakcjami Boutwella, zauważyło dwóch spekulantów.

Większym z nich był niejaki Jay Gould, do niedawna skromny handlarz wyrobami skórzanymi i lodem, który w podejrzanych okolicznościach został potentatem w branży kolei. Przedsiębiorca bezwzględnie wykorzystał krach bańki spekulacyjnej w 1857 r., żeby przejąć bankrutującą linię Erie Railroad. W tle transakcji stała korupcja i oszustwa giełdowe, w których ważną rolę odegrał William Tweed – nieformalny władca Nowego Jorku, zwany po prostu „Szefem”. Przewodząc Tammany Hall – strukturze organizacyjnej Partii Demokratycznej – Tweed trzymał w kieszeni pęczki polityków i sędziów, więc na specjalny użytek Goulda przepchnął ustawę legalizującą matactwa, za co w rewanżu został mianowany prezesem w Erie Railroad. Stałym wspólnikiem Goulda był James Fisk, finansista i handlarz nieruchomościami, który większość majątku zdobył na wojnie, szmuglując bawełnę przez blokadę morską do Wielkiej Brytanii.

Cena za uszy Granta

Wspólnicy korzystali ze spadku cen złota po każdej transakcji Departamentu Skarbu, a sprzedawali z niewielkim zyskiem, gdy mijał efekt wzrostu podaży. Spekulacja była legalna, jednak Goulda nie satysfakcjonowało jedzenie małą łyżeczką. Uznał, że wspólnie z Fiskiem mogą mieć wszystko, wraz z pełną kontrolą nad rynkiem. Pomysł pachniał absurdem, lecz był wykonalny, biorąc pod uwagę znikomą ilość złota w obiegu. Wartość dostępnych pieniędzy w kruszcu sięgała 15 lub maksymalnie 20 mln dolarów, co leżało w możliwościach finansowych partnerów. Skupując masowo aktywa, mogli wywindować cenę na niebotyczny poziom, by zgarnąć zyski przed krachem.

Operacja wymagała rozmachu i zaplecza finansowego, Gould kupił więc większość udziałów w nowojorskim Tenth National Bank, gdzie prezesem był – zupełnie nieprzypadkowo – William „Boss” Tweed. Bank zaś, jako element rezerwy federalnej, miał uprawnienia do handlu złotem.

Ulysses S. Grant (1822–1885) Everett Collection/shuttesrstock

Ulysses S. Grant (1822–1885) Everett Collection/shuttesrstock

Shutterstock

Szkopuł tkwił w operacjach Departamentu Skarbu, który stale dosypując złota na rynek, systematycznie obniżał cenę. Spekulacja mogła odnieść spektakularny sukces, dopiero gdy Boutwell – choćby doraźnie – zaniecha skupu obligacji za kruszec. To jednak wymagało interwencji na najwyższym szczeblu rządowym, a mówiąc wprost – decyzji Granta.

Urobienie prezydenta zdawało się trudne, lecz wykonalne. Jako wojskowy Grant miał blade pojęcie o finansach i gospodarce, łatwo więc ulegał radom biznesu. Dostęp do prezydenckiego ucha był połową sukcesu, co stało się możliwe, gdy nie mniej uwikłany w szwindle znajomek Goulda z branży nieruchomości, niejaki Abel Corbin, akurat w maju 1869 r. poślubił pannę Virginię Grant. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, gdyż była rodzoną siostrą rezydenta Białego Domu.

Gould nie szczędził pieniędzy na inwestycje. Tylko za pomoc w aranżowaniu kontaktów z Grantem Corbin dostał w prezencie imienny rachunek bankowy z 1,5 mln dolarów na koncie, ale spisek zapuszczał macki tak głęboko, jak umiał sięgnąć. Własne konto z półmilionowym saldem otrzymał także pułkownik Horace Porter, osobisty sekretarz Granta. Wprawdzie lojalny adiutant odrzucił awanse, ale z niejasnej przyczyny zapomniał o korupcji poinformować szefa. W bezgranicznej bezczelności Gould obiecał udział w zyskach samej Julii Grant, obsypując żonę prezydenta podarkami za setki tysięcy dolarów – podobno odesłanymi natychmiast po rozpakowaniu, ale również bez wiedzy męża.

Najtańszy okazał się wysoki urzędnik Departamentu Skarbu, osobiście odpowiedzialny za operacje na złocie. Były generał Unii Daniel Butterfield, mianowany zastępcą Boutwella dzięki protekcji prezydenckiego szwagra, podjął współpracę za marne 10 tys. dolarów, czyli ekwiwalent 15 miesięcznych poborów, ale żeby zobrazować skalę łapówek w dzisiejszej wartości pieniądza, każdą kwotę trzeba mnożyć razy 20.

W istocie zadanie Butterfielda było najprostsze: miał uprzedzić Goulda o ewentualnej interwencji rządu przed krachem bańki spekulacyjnej. Można odnieść wrażenie, że w murach Białego Domu najgorzej poinformowaną osobą był sam prezydent. Należy ufać, że Grant w najlepszej wierze rozmawiał z Gouldem i Fiskiem podczas wizyt u siostry, całkiem niewinnie podróżował z nimi koleją w ich luksusowej salonce, zabierał się w rejsy firmowym jachtem „Providence” oraz przesiadywał w jednej loży podczas spektakli w teatrze. Spiskowcy od wiosny przekonywali Granta o korzyściach płynących z osłabienia dolara choćby na miesiąc, martwiąc się o los farmerów pozbawianych zbytu na zbiory oraz niskie dochody kolei wożących coraz mniej zboża do portów na wschodnim wybrzeżu.

Mimo wysiłków prezydent był głuchy na argumenty, a złote pieniądze wciąż regularnie spływały na rynek. Do końca sierpnia największym skutkiem lobbingu była decyzja Granta, by zmniejszyć miesięczną emisję kruszcu do 2 mln dolarów. To jednak wystarczyło, żeby Gould z Fiskiem podnieśli rynkową wartość 100 dolarów w złocie do 130 „greenbacksów” – jak Amerykanie nazwali banknoty – a przed końcem sierpnia skup jeszcze nabrał rozpędu.

Kasta niewinnych

Prawdziwe złote żniwa nadeszły po zbiorze plonów na polach uprawnych, gdyż rok był nadzwyczaj płodny. Wzmacnianie dolara istotnie zmniejszyło podaż pieniędzy, a jednocześnie europejski popyt na amerykańskie zboże, podczas gdy klęska urodzaju zapełniła pęczniejące stodoły. Zatem oficjalnie to nie Gould z Fiskiem, lecz konieczność zmusiła Granta do wstrzymania emisji złota. Jako twardy liberał Boutwell oprotestował interwencję na rynku, ale na początku września zakręcił kurek.

Powiadomieni przez Butterfielda, Gould i Fisk ruszyli z atakiem na giełdę, powierzchownie schowani za armią brokerów. W niepohamowanym szale zakupów sam Fisk potrafił w jednej transakcji rzucić na stół 7 mln, dlatego po pierwszych dniach szturmu kurs wzrósł do 137 dolarów. Wprawdzie ostrożniejsi gracze zwietrzyli bańkę i stawiali na spadki, lecz po wahnięciu kursu spekulanci jeszcze podnieśli stawkę.

James Fisk (1835–1872) Library of Congress, Prints & Photographs Division, [LC-USZ62-42701]

James Fisk (1835–1872) Library of Congress, Prints & Photographs Division, [LC-USZ62-42701]

Library of Congress

Jak zwykle za głównymi graczami szli mniejsi inwestorzy i drobni ciułacze. Panowało mniemanie, że Gould wie, co robi, a śledzenie poczynań spółki jest gwarancją sukcesu. Ostentacyjna zażyłość Granta z potentatami została zauważona, dlatego przyzwolenie rządu na spekulację zdawało się więcej niż pewne. Brak reakcji Białego Domu potwierdzał podejrzenia ulicy.

Uznano, że „piekła nie ma”, więc przy cenie 141 dolarów 20 września na rachunkach Goulda i Fiska leżało 60 mln dolarów w złocie. To było, oględnie licząc, trzy razy więcej kruszcu, niż faktycznie istniało w obiegu, zatem od dawna handlowano opcjami, czyli złotem wciąż nieistniejącym i mocno niepewnym, a mówiąc wprost – czystym powietrzem.

W tym stanie rzeczy, zwiastującym katastrofę i śledztwo, najpierw puściły nerwy sekretarzowi prezydenta, który – pewnie ratując skórę – wyspowiadał się z korupcyjnej pokusy. Zajęty krykietem Grant poprzestał na ostrzeżeniu siostry i szwagra przed podejrzanymi biznesmenami i spokojnie wrócił do piłki. Tymczasem Gould odczytał przestrogę Corbinów jako groźbę interwencji na rynku, z chciwości więc popełnił błąd, śląc do prezydenta list w stylu graniczącym z szantażem. Żądał wstrzymania emisji złota za wszelką cenę. A ponieważ nic się nie wydarzyło, kontynuował gorączkowe zakupy.

W rzeczywistości dopiero list Goulda poważnie zaniepokoił Granta, gdyż bezpośrednio plątał go w skandal. Uznał, że tylko spektakularne zniszczenie bańki – a razem z nią spekulantów – uwolni go od podejrzeń. Zlecił Boutwellowi zalać rynek emisją złota, jednorazowo sprzedając kruszec o nominalnej wartości 4 mln dolarów. Była to kwota, jaka przedtem ciekła wąskim strumieniem przez dwa miesiące.

Ostrzeżony przez Butterfielda 24 września 1869 r. Gould zaczął piątkowy ranek od panicznej sprzedaży aktywów, ale nie poinformował wspólnika, Fisk nadal więc kupował, czym podniósł kurs do 155 dolarów, a zamierzał przebić barierę 200 dolarów.

Telegram Departamentu Skarbu do „Associated Press” trafił w giełdę jak grom z jasnego nieba przy cenie 160 dolarów. Kurs natychmiast spadł o ponad 30 dolarów, w ciągu minut rujnując graczy i gospodarkę w skali godnej miana czarnego piątku. Wielu włożyło w złoto wszystko, co mieli, lecz krach najsilniej odczuli dalecy od nowojorskiego blichtru farmerzy, gdy cena zboża spadła aż o połowę. Chroniona kordonem policji giełda po kilku dniach wróciła do handlu, lecz przywrócenie równowagi zajęło lata.

Wprawdzie Gould zarobił na operacji, lecz nieznaczny zysk wchłonęły łapówki i gaże prawników, dzięki czemu Albert Cardozo, skorumpowany sędzia niższej instancji Sądu Najwyższego Nowego Jorku ze stajni Tweeda, oczyścił zarówno jego, jak zbankrutowanego Fiska z wszystkich zarzutów. Gould umarł staro z 70 milionami na koncie jako szacowny magnat kolejowy i właściciel Union Pacific, a Fisk też spadłby na cztery łapy, gdyby go nie zastrzelił kochanek tancerki z Broadwayu. Problemy Butterfielda skończyły się na dymisji, ale oczyszczony z zarzutu korupcji prędko trafił do władz American Express.

Również prezydent użył wszystkich kruczków prawnych i wpływów, żeby zapobiec przesłuchaniom siostry i żony, jak również domniemanego świadka wręczenia Julii Grant łapówki od Goulda. Niejasna rola familii Grantów w złotej aferze umknęła zarówno badaniom komisji Senatu, jak historykom – być może z respektu do bohatera narodowego z pięćdziesięciodolarowych banknotów.

Ulysses S. Grant, zaprzysiężony w marcu 1869 r. na 18. prezydenta Stanów Zjednoczonych, zdobył władzę za obietnicę pokoju i zjednoczenia podzielonego narodu. Jednak priorytety Białego Domu ułożyła proza rządzenia, która nad wzniosłe idee stawia prozaiczne problemy. A główną kwestią do rozwiązania była ruina finansów publicznych, w czym bitewne doświadczenie mało pomaga.

Wojna papieru ze złotem

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa