Z najświeższych, zbiorczych danych zebranych przez resort infrastruktury i rozwoju zarządzający unijnymi pieniędzmi wynika, że zmalała zarówno liczba osób, jak i etatów (nie są to tożsame wartości, bo część urzędników ma też pieczę nad innymi sprawami) zajmujących się dotacjami z Brukseli.
Według stanu na 31 grudnia 2013 r. urzędników od unijnych funduszy było 11 986. Zajmowali oni 10 567 etatów. Najnowsze dane (z 30 czerwca 2014 r.) wskazują, że liczba tych osób spadła do 11 952, a etatów do 10 282. To spadek o odpowiednio 34 osoby i 285 etatów.
Niby niewielki, ale dość niespodziewany, szczególnie w dobie stale rozrastającej się administracji rządowej i samorządowej, której zresztą rozrost część polityków, szczególnie z władz regionów, tłumaczy właśnie koniecznością zajmowania się pieniędzmi z Brukseli.
To też o tyle zaskakujące, że jeszcze rok temu Elżbieta Bieńkowska, ówczesna minister infrastruktury i rozwoju, sygnalizowała, że ze względu na nowe wymagania Komisji Europejskiej, m.in. konieczność sporządzania tzw. zamknięć rocznych w każdym z nowych programów operacyjnych, ministerstwo będzie potrzebowało nowych pracowników. Wtórowali jej marszałkowie województw, wywodząc, że i oni będą potrzebowali nowych kadr ze względu na fakt, że w gestii województw będzie znacznie więcej pieniędzy niż dotychczas (wkład Unii Europejskiej do regionalnych programów operacyjnych na lata 2014–2020 będzie o 14 mld euro wyższy niż w programach na okres 2007–2013), i to mimo że i tak najwięcej urzędników od funduszy UE pracuje właśnie w urzędach marszałkowskich (nieco ponad 4 tys.).
Ten sam argument o większych pieniądzach mógłby posłużyć i całej funduszowej administracji, bo urzędnicy od dotacji będą mieli do obsłużenia poprzez nowe krajowe i regionalne programy operacyjne 77,6 mld euro, a dotychczas było to 67,9 mld euro.