Zagadnienia na pograniczu gospodarki i życia społecznego są częściej wymieniane w czasie tej kampanii wyborczej niż w poprzednich. Czy wykorzystywanie ekonomii do propagandy jest powszechnym zjawiskiem w świecie?
To zależy od kraju. W Stanach Zjednoczonych na przykład prezydent miał lepsze notowania, jeśli jego rządom towarzyszyła dobra koniunktura, to zwiększało szanse na reelekcję. W Polsce przez wiele lat tematyka gospodarcza była na dalszym planie. A teraz jest używana propagandowo, choćby w pytaniach referendalnych. Przykładem jest referendalne pytanie o wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw. Prof. Jan Czekaj napisał w „Rzeczpospolitej”, że takich przedsiębiorstw jest kilkanaście. Jest to więc pytanie o nic. Gdyby rządzący chcieli dowiedzieć się, co ludzie myślą, to mogliby zapytać o spółki Skarbu Państwa. Tych jest więcej. Wówczas moglibyśmy sobie przypomnieć sprzedaż Lotosu zdecydowanie poniżej wartości dla Saudyjczyków czy przekazanie sieci stacji benzynowej węgierskiemu MOL, który ma udziałowca rosyjskiego. Pytanie o spółki Skarbu Państwa wyborcy mogliby też skojarzyć z ich upartyjnieniem. To byłoby interesujące pytanie: czy ludziom przeszkadza takie zarządzanie majątkiem publicznym, czy już nie.
Do tej pory mówiono, że Polska się ustrzegła oligarchów, czy to jest jakaś nowość dla nas?
Zawsze istniała polityczna skłonność do wykorzystywania spółek Skarbu Państwa. Natomiast skala, w jakiej to się ostatnio dzieje, jest niespotykana w stosunku do tego, jak to bywało kiedyś. Zmieniają się zarządy, ale są to lukratywne stanowiska. Nie tylko na najwyższym szczeblu zarządczym. Medialne informacje o „milionerach”, którzy się wzbogacili w spółkach Skarbu Państwa, to właśnie przykłady rozrastania się oligarchii. Kiedyś istniała ustawa „kominowa”. To znów była przesada w druga stronę. Teraz o jakichkolwiek ograniczeniach już zapomnieliśmy.
Które zagadnienia związane z ekonomią są drażliwe społecznie i ważne dla kampanii, a potem dla wyniku wyborów?
Drożyzna i inflacja – to na pewno. Stąd narracja NBP i rządu, że przyczyny są niezależne od polityki wewnętrznej, tylko wynikają z warunków zewnętrznych: putinizacja, droga ropa naftowa. Ważny może być też brak inwestycji, szczególnie dla przedsiębiorców.
Czy przedsiębiorcy są odporni na język publicystyczny dotyczący spraw gospodarczych?
Przedsiębiorcy potrafią liczyć. Raczej nie ulegają propagandzie. Część pozytywnie ocenia zmiany dotyczące CIT, benefity, które pozwoliły przetrwać pandemię, tarcze ochronne. Jednak w sposób powściągliwy oceniają sytuację gospodarczą, jak i różne pomysły polityków. Przy badaniu ich opinii na temat usług bankowych rejestrujemy nieufność i niechęć do zaciągania kredytów. Wolą decydować o inwestycjach z własnych pieniędzy, niż obawiać się kredytu bankowego, jego kosztu, zmiennych stóp procentowych. W poważny sposób niepokoją ich częste zmiany prawa i częsta zmiana wykładni podatkowych. Choć wysokie oprocentowanie kredytów też ich powstrzymuje od pożyczek i inwestycji.
Czy z badań, które robi Indicator, wynika, jakie musiałyby być spełnione warunki, by zwiększyć zaufanie przedsiębiorców i by zaczęli inwestować?
Potrzebna jest stabilizacja i przewidywalność. Huśtawka decyzji, obniżenie podatków, podniesienie składek – co miało miejsce w zeszłym roku – nie sprzyja inwestycjom. Tak samo jak wykorzystanie do celów politycznych Rady Polityki Pieniężnej. W legislacyjnym galimatiasie nawet pozytywne decyzje, jak zmiany CIT, nie skłaniają do zaufania i do poważnego inwestowania. Trudno będzie politykom tę sytuację zmienić.