Jest pan zwolennikiem decentralizacji finansów publicznych. Twierdzi, że dużo większa część dochodów mogłaby zostać w regionach, a władza centralna mogłaby przestać zbierać i dzielić pieniądze w takim stopniu jak dziś. Nie boi się pan zarzutów, że chce osłabić Polskę?
Nie. W ten sposób funkcjonują Szwajcaria, Niemcy, USA. Czy są to kraje słabe? W Polsce mamy samorządność, lecz – nad czym rzadko lub wcale się nie zastanawiamy – w coraz większym stopniu tylko z nazwy. Nasze samorządy są mało samorządne. Nie mają bowiem autonomii finansowej, nie dysponują samodzielnie źródłami dochodów, z których mogłyby finansować swoje zadania, które także są często narzucane z góry. Duża część obowiązków, które wykonują, musi być akceptowana przez centrum, bo to ono ma pieniądze i dzieli je według własnego uznania. To, ile samorządy wydają na edukację, zależy od części oświatowej subwencji ogólnej. Wydatki na infrastrukturę uzależnione są z kolei od środków europejskich albo od centrali, która może dać, a może nie dać pieniędzy z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych czy Rządowego Funduszu Rozwoju Dróg, co często czyni wedle klucza politycznego. Decentralizacja finansów publicznych mogłaby być więc sposobem na odpolitycznienie wydawania pieniędzy i na większą racjonalność podejmowanych decyzji. Samorządy mogą być co prawda równie populistyczne lub merytokratyczne co rząd centralny, ale jest ich po prostu więcej. Nie istnieje więc możliwość, by wszystkie popełniały te same błędy i były tak samo marnotrawne w tym samym czasie.
W jaki sposób powinny być podzielone przychody między centrum i regiony? Czy także inaczej powinna być rozłożona odpowiedzialność na różne części życia społecznego?
W regionach powinny zostać wszystkie wpływy z PiT i z CiT. Co więcej, regiony mogłyby ustalać wysokość ich stawek, w tym decydować o wprowadzeniu ewentualnych ulg w tych podatkach. Z kolei podatki pośrednie – akcyza, VAT, opłaty węglowe – i składki na ubezpieczenia społeczne pozostałyby w dyspozycji centrum. Wszystko to działoby się w ramach państwa unitarnego. Władza centralna odpowiadałaby (tak jak obecnie) za obronność, politykę zagraniczną, ubezpieczenia społeczne (tak emerytalno-rentowe, jak i zdrowotne), infrastrukturę o zasięgu centralnym. Nie ma jednak powodu, by centrum odpowiadało za oświatę powszechną i szkolnictwo wyższe, kulturę, naukę, system organizacji ochrony zdrowia, za pomoc społeczną. Obecnie mamy rozbudowaną sieć podatków, dotacji, subwencji. Podatki są zbierane przez administrację skarbową, a potem władza centralna dzieli je na podstawie skomplikowanych algorytmów i decyzji dyskrecjonalnych między samorządy. To nie ma sensu i prowadzi do cyklicznych prób narzucania wszystkim obywatelom w całym kraju swojego – liberalnego lub konserwatywnego – systemu wartości, zależnie od tego, która władza rządzi w danej chwili w centrum. Odbijamy się od ściany do ściany, a poszczególne systemy państwa, np. edukacja czy kultura, są wielokrotnie zmieniane. Samorządy, które teoretycznie zarządzają tymi domenami, faktycznie są wykonawcami pomysłów władzy centralnej. Dlaczego o tym, co dzieje się w konkretnej szkole w Łańcucie czy na uczelni we Wrocławiu, ma decydować minister z Warszawy? Zwłaszcza że potrzeby i oczekiwania poszczególnych społeczności w Polsce są bardzo różne.
Województwa są na różnym poziomie rozwoju, mają różny potencjał gospodarczy. Czy nowy podział dochodów nie utrwalałby podziału na biedne i na bogatsze?