Polska Agencja Inwestycji i Handlu pochwaliła się, że zagraniczne firmy dzięki jej wsparciu zainwestowały w Polsce w 2021 r. ponad 3,5 mld euro. To o 800 mln euro więcej niż przed rokiem i o 700 mln więcej niż w rekordowym do tej pory 2019 r. Rzeczywiście jest się z czego cieszyć?
PAIH nie podaje, że większość to nie są nowe inwestycje, tylko reinwestycje, choć oczywiście dobrze, że zagraniczne firmy inwestują w Polsce uzyskane tu zyski. Ponadto, znaczna część zagranicznych inwestycji nie dotyczy przemysłu i modernizacji, a to musi mocno niepokoić. Widać przy tym wyraźnie, że zmniejsza się liczba inwestycji tzw. zielonych pól. Znaczna część tego, co do nas przychodzi, polega na dobudowaniu jednej hali przy zakładzie, który już działa, albo na wymianie linii produkcyjnej. To potrzebne, ale nie poszerza naszego potencjału produkcyjnego aż tak bardzo, jak całkiem nowe inwestycje. Trzeba też mieć świadomość, ile za te zainwestowane u nas pieniądze można zrobić. A przy dramatycznie rosnącej cenie gruntów, rosnących kosztach ich uzbrojenia, materiałów budowlanych, energii, robocizny, a więc przy coraz większych kosztach wybudowania jakiegoś zakładu, można zrobić coraz mniej.
Czy takie działania rządu, jak konflikt wokół TVN czy przejęcie przez państwo mediów regionalnych, nie odstraszają inwestorów? Czy gdyby nie one zagranicznych inwestycji bezpośrednich w naszym kraju byłoby więcej?
Zacznijmy o tego, że w przyciąganiu inwestycji procentują decyzje sprzed lat, z czasów, gdy zasiadałem w rządzie, gdy zdecydowaliśmy o powołaniu 14 specjalnych stref ekonomicznych i potem w 2012 r. o ich uatrakcyjnieniu. Przeszliśmy wtedy światowy kryzys gospodarczy, groził nam spadek PKB i to, co mogliśmy dać, to była perspektywa i stabilność. Przeszła wtedy ustawa, którą przedłużyliśmy działanie specjalnych stref ekonomicznych do 2025 r. Danie więc stabilnej perspektywy inwestorom jest szczególnie ważne. Niestety, od trzech–czterech lat mamy nasilające się działania władz, które zwyczajnie odstraszają potencjalnych inwestorów zagranicznych. Jako szef Izby Przemysłowo-Handlowej Polska–Azja od przedsiębiorców ze Wschodu dostaję nie tylko coraz więcej pytań o to, jakie jest prawdopodobieństwo, że Polska i Węgry wyjdą z Unii Europejskiej. Koreańczycy czy Singapurczycy, którzy chcą u nas zainwestować, nie wierzą w niezależność i bezstronność naszych sądów, zastrzegają więc, że wszelkie ewentualne spory z innymi firmami na terenie Polski i z naszymi władzami będą rozstrzygać w oparciu o prawo brytyjskie, a nawet singapurskie.
Na pewno więc te działania wobec TVN i kapitału amerykańskiego zostały zauważone i bardzo uważnie odczytane przez kapitał z mniejszych krajów. Pojawiły się pytania o to, co może spotkać nas, „biedaków" z Japonii, Korei, Indonezji, Tajlandii, Singapuru, skoro polski rząd z dnia na dzień potrafi przygotować i przeprowadzić przez parlament przepisy skrajnie nieprzyjazne wobec kapitału pochodzącego z kraju swojego największego sojusznika, mocarstwa światowego, o którego obecność, także wojskową, zabiega.