W zależności od tego jak wyliczają stopy zwrotu wygląda na to, że trzy czwarte lub więcej spośród nich w tym roku przegrywa z benchmarkami. Savita Subrabiamanian, strateg Bank of America oszacowała ostatnio, ze zaledwie 18 proc. zarządzających wygrywa ze wskaźnikami referencyjnymi z którymi porównuje swoje rezultaty. To najgorszy wynik w okresie ostatnich dziesięciu lat.
Tymczasem Vanguard Group, której motto brzmi: jeśli nie możesz pokonać benchmarków przyłącz się do nich pozyskuje rekordowe pieniądze do funduszy, które pasywnie podążają za wskaźnikami referencyjnymi i to po niższych kosztach niż w przypadku funduszy aktywnie zarządzanych.
Arthur Miller określiłby tę sytuację jako „śmierć stock pickera", czyli menedżera aktywnie zarządzającego funduszem. Jako przyczyny tego stanu rzeczy najczęściej wymieniane są takie czynniki jak polityka amerykańskiej Rezerwy Federalnej, która poprzez zastrzyk płynności doprowadziła do większej korelacji i mniejszego zróżnicowania miedzy grupami funduszy co utrudnia identyfikację potencjalnych zwycięzców. Podobną rolę jak bankowi centralnemu przypisuje się też popularności funduszy ETF notowanych na giełdach.
Wygodną tezę podrzucił też Tom Lee z FundStrat Global Advisors. Jego zdaniem pretensje do siebie mogą mieć ci zarządzający którzy w porę nie zapakowali się w akcje Apple. A one w tym roku podrożały 41 proc. i wyapadają prawie cztery razy lepiej niż indeks szerokiego rynku Standard&Poor's500. W 2013 r. sytuacja była odwrotna, gdyż to z kolei "pięćsetka" biła je na głowę.
Tom Lee argumentuje, iż brak w portfelu akcji Apple był jednym z najważniejszych powodów przegranej. Ich udział wynosił 81,3 punkty bazowe na średnio 340 pb utraty dystansu do indeksu. Pominięcie walorów Microsoft (+33 proc. w 2014 r.) spowodowało utratę dystansu do Standard&Poor's500 rzędu kolejnych 36,2 pb.