Listopad dobiega końca i wszystko wskazuje, że będzie to siódmy z rzędu miesiąc spadków WIG20. Wiosną flagowy indeks znajdował się w okolicach 2550 pkt, nie brakowało głosów, że osiągnięcie 3000 pkt jest w zasięgu ręki. Stało się dokładnie na odwrót. W trakcie poniedziałkowej sesji WIG20 ustanowił sześcioletnie minimum – 1959 pkt intraday. W ujęciu procentowym przecena liczona od wiosennych maksimów (2558 pkt intraday) wynosi już 23 proc., co z definicji można uznać za stan bessy. Niepokojące sygnały wysyła także analiza techniczna: WIG20 wybił się dołem z czteroipółletniego trendu bocznego, a więc wygenerował sygnał spadkowy.

Przez większość poniedziałkowej sesji taniały wszystkie spółki zaliczane do WIG20. Największym ciężarem był KGHM – czytaj B15 – który chwilami spadał nawet o ponad 7 proc. w ślad za pikującymi notowaniami miedzi. Notowaniom KGHM nie sprzyjały także deklaracje w sprawie przyszłości podatku od kopalin. PiS obiecywało podczas kampanii, że bijąca w KGHM danina zostanie zniesiona. Inwestorzy przestają w to wierzyć.

Cegiełkę do tąpnięcia dołożył także sektor bankowy. Zdaniem analityków przecena banków była raczej efektem słabych nastrojów na całym rynku aniżeli obaw związanych z upadłością SK Banku oraz oczekiwanym kilkunastoprocentowym wzrostem składek na Bankowy Fundusz Gwarancyjny.

Zachowanie GPW kontrastowało z postawą większości europejskich giełd. – Poniedziałkowa słabość GPW miała związek przede wszystkim z sytuacją lokalną, a mówiąc ściśle: czynnikiem politycznym. Jeśli nie dojdzie do niespodziewanego załamania indeksów na europejskich giełdach, nie obawiałbym się znacznego pogłębienia spadków w Warszawie – mówi Wojciech Białek, główny analityk CDM Pekao.