Rząd wiąże ogromne nadzieje z napływem do Polski nowej fali europejskich pieniędzy. Premier Donald Tusk zapewnia, że dzięki środkom unijnym gospodarka nie tylko będzie się szybciej rozwijać, ale kraj zrobi cywilizacyjny krok do przodu.
Ekonomiści ostrzegają jednak, że samo ich wydanie nie gwarantuje szybszego wzrostu, a tym bardziej awansu Polski do grona gospodarek rozwiniętych. – Dla wzrostu gospodarczego ważne jest to, jakie będą efekty wydawania unijnych pieniędzy. Polska przede wszystkim musi zrobić krok w kierunku gospodarki opartej nie na pracy mięśni, a na pracy mózgu. Tego nie zapewnią nam środki unijne, choć mogą pomóc, jeśli będą dobrze wydane – mówił Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC podczas czwartkowego spotkania Towarzystwa Ekonomistów Polskich.
Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, przypomina, że pieniądze z Unii Europejskiej fundują tylko ok. 10 proc. inwestycji w Polsce. – Wzrost gospodarczy zależy od pozostałych 90 proc. O tym premier Tusk nie wspomniał – mówi. Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową ostrzega z kolei, że są obszary, w których wykorzystanie unijnych pieniędzy przynosi nam więcej szkód niż pożytku. – Tak jest np. w przypadku rynku edukacyjnego. Absurdem jest też wspieranie przedsiębiorczości poprzez rozdawanie pieniędzy. To jest zaprzeczenie przedsiębiorczości – mówi ekonomista.
Ekonomiści zaprezentowali swoje prognozy wzrostu gospodarczego na ten rok. Okazuje się, że są one znacznie bardziej optymistyczne niż zapisane przez rząd w budżecie. Według byłego ministra finansów Jacka Rostowskiego wzrost PKB ma wynieść 2,5 proc. – To jest punkt startowy. W rzeczywistości tempo wzrostu może być znacznie wyższe – uważa Gomułka, który prognozuje, że tempo wzrostu gospodarczego może sięgnąć nawet 3,5 proc.
Największą niewiadomą jest dynamika inwestycji publicznych. – Rząd wciąż jest zobowiązany do zmniejszania deficytu finansów publicznych, a dotąd odbywało się to poprzez ograniczenie inwestycji publicznych – przypomina Gomułka.