Wydawałoby się, że siedmiokrotny mistrz świata nie musi już niczego udowadniać.
Jako pierwszy i jedyny kierowca przekroczył barierę stu wygranych Grand Prix oraz stu pole position. Jest najbardziej rozpoznawalną postacią poza wyścigowym światem, mimo że nie robi z siebie gwiazdy w serialu „Jazda o życie”. Nie musi, bo już dawno sięgał poza motorsportową bańkę, bratając się z gwiazdami muzyki czy srebrnego ekranu, brylując na pokazach mody i w mediach społecznościowych, gdzie pod względem popularności bije na głowę wszystkich rywali z toru.
Czytaj więcej
Kiedy za robienie filmu o wyścigach zabiera się duet, który ma już na koncie hit „Top Gun: Maverick”, możemy spodziewać się wciskających w fotel emocji.
Zainteresowania, z którymi Hamilton wcale się nie kryje, z jednej strony zapewniały mu odskocznię, a z drugiej stały się sposobem na życie po karierze. Musi o niej myśleć, skoro w obecnej stawce kierowców starszy od niego jest tylko Fernando Alonso, który był już dwukrotnym mistrzem świata, gdy w 2007 roku Hamilton debiutował u jego boku w McLarenie.
Hiszpan, który od tamtej pory nie zdołał powiększyć kolekcji tytułów, po drodze zaliczył dwuletnią pauzę – wygrał 24h Le Mans, próbował zwyciężyć w Indianapolis 500 i wystartował w Rajdzie Dakar, ale zew Formuły 1 okazał się na tyle silny, że wrócił.