Ekonomiści prognozują, że wzrost gospodarczy w 2009 r. nie sięgnie 5 proc. PKB, jak szacuje rząd. Jest bardzo prawdopodobne, że spadnie do 4 proc. PKB. A to oznacza, że istnieje niebezpieczeństwo wzrostu deficytu finansów publicznych do 3 proc., czyli granicy wyznaczonej dla kryterium fiskalnego w Maastricht. A to jeden z warunków przyjęcia wspólnej waluty.– W ostatnich latach polska gospodarka rozwijała się w tempie 6 proc. – zaznacza prof. Leszek Zienkowski z Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN. – To było tempo przekraczające potencjalne możliwości gospodarki. Taki stan prowadzi po pewnym czasie do osłabienia wzrostu. Ten moment nadszedł.Dodatkowymi czynnikami mającymi wpływ na spowolnienie są: osłabienie koniunktury na świecie oraz spadek dynamiki eksportu.

– Mimo to uda się uniknąć skoku deficytu finansów publicznych do poziomu 3 proc. PKB, jeśli rząd radykalnie przytnie wydatki – podkreśla prof. Zienkowski. – A możliwości ku temu są chociażby w sferze wydatków socjalnych i administracji. Ścibolenie, które uprawia Donald Tusk, może przynieść efekty.

O deficyt finansów publicznych martwi się też prof. Andrzej Wernik z Akademii Finansów. Zwraca uwagę, że największymi czynnikami ryzyka dla deficytu są tempo wzrostu gospodarczego i stopy procentowe, co zresztą zaznaczono w aktualizacji programu konwergencji. – Resort finansów wyliczył, że osłabienie tempa wzrostu o 1 punkt procentowy skutkuje podniesieniem poziomu deficytu o 0,5 punktu procentowego – podkreśla prof. Wernik. – Gdyby ziściły się szacunki MFW określające polski wzrost w tym roku na ok. 4,9 proc. PKB, deficyt sięgnąłby 2,8 proc.

Były minister finansów Mirosław Gronicki podobnie jak prof. Zienkowski uważa, że wszystko zależy od przyszłorocznych wydatków. – Moim zdaniem tempo wzrostu gospodarczego będzie niższe, niż zakłada rząd, i wyniesie około 4,5 proc. PKB, ale przy wyższej inflacji istnieje niebezpieczeństwo powiększenia się deficytu – mówi Gronicki. – Przy projektowaniu budżetu trzeba więc kroić wydatki podobnie jak w tym roku.

Optymistą jest za to prof. Jerzy Osiatyński z PAN. – Uwierzyłbym w niższy wzrost gospodarczy, gdyby Polska zrezygnowała ze środków unijnych i inwestycji związanych z Euro 2012, a tak się przecież nie stanie – twierdzi ekonomista.