Rząd poinformował Komisję Europejską, że deficyt funduszy ubezpieczeniowych w tym roku przekroczy 9 mld zł. Wiadomo, że zdecydowana większość tej kwoty dotyczy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który wypłaca emerytury, renty oraz zasiłki.
Resort finansów wyjaśnił "Rzeczpospolitej", że ten rekordowy deficyt "wynika przede wszystkim z niższej przewidywanej dynamiki wzrostu składek na ubezpieczenia społeczne w stosunku do przewidywanej dynamiki wypłacanych świadczeń społecznych". Składki nie rosną zgodnie z przewidywaniami, bo ludzie tracą pracę, a zarobki spadają. Dodatkowo szybko rośnie liczba emerytów. Od trzech miesięcy jest ich już ponad 5 mln. A ich świadczenia wzrosły w tym roku o 107 zł.
Ministerstwo odmówiło "Rzeczpospolitej" wyjaśnień, w których funduszach powstała taka gigantyczna dziura. Eksperci są zgodni, że chodzi o FUS. Ich zdaniem kondycja pozostałych funduszy nie wymaga dodatkowych kredytów, a Narodowy Fundusz Zdrowia posiłkuje się pieniędzmi odłożonymi w ubiegłych latach. Nie zgadza się z tą opinią Zbigniew Derdziuk, szef ZUS. Według niego w końcu roku deficyt w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wyniesie nie 9,1 mld, ale ok. 5,5 mld zł. Dziś dziura w finansach wynosi ponad 2,3 mld zł i finansowana jest kredytami bankowymi.
Eksperci pytani przez "Rzeczpospolitą" o przyczyny powstania tak dużego deficytu twierdzą, że brakuje pieniędzy w FUS, bo tak zdecydował rząd. – Zapisał najniższy z możliwych deficytów budżetowych, teraz musi się ratować komercyjnymi kredytami – tłumaczy prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.
- Być może Ministerstwo Finansów się zorientowało, że dziura w FUS jest dużo większa, i postanowiło ją załatać, zmniejszając wartość składki przekazywanej do funduszy emerytalnych – sugeruje Adam Ambrozik, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich.