Władimir Zinowski, prezes Komitetu Statystycznego Białorusi, podał, że w wyniku kryzysu walutowego 600 tys. Białorusinów zawiesiło lub zlikwidowało działalność gospodarczą. Prowadzili oni firmy importowe lub produkcyjne bazujące na importowanych surowcach i komponentach. Brak walut na rynku uniemożliwił dalsze funkcjonowanie w biznesie.
Po tym gdy wystąpienie Zinowskiego opublikowały państwowe media, administracja prezydenta Łukaszenki przeprowadziła w Grodnie specjalne seminarium dla redaktorów naczelnych. Urzędnicy "zdecydowanie rekomendowali" więcej nie pisać o kryzysie walutowym, bezrobociu i wzroście cen.
Napisała o tym opozycyjna gazeta "Nasza niwa". W końcu kwietnia rząd rozpoczął procedurę jej zamknięcia (podobnie jak drugiego opozycyjnego pisma "Narodna Wola").
– Władze nie zrobią nic, by poprawić sytuację gospodarczą. Chcą przyzwyczaić ludzi do wysokich cen i niedoborów, aby gdy już nie będzie innego wyjścia, zdewaluować rubla bardzo wysoko bez społecznego oporu. Wprawdzie pojawiły się głosy, że najlepszym rozwiązaniem dla Białorusi byłoby wprowadzenie rosyjskiej waluty, ale rząd zareagował oświadczeniem, że "na razie" tego nie planuje. Zwrot "na razie" oznacza jednak, że taki wariant jest rozważany – mówi z rozmowie z "Rz" dziennikarz ekonomiczny "Naszej Niwy".
– Białorusi przypomina PRL za Gierka. Kraj Łukaszenki żyje na kredyt. Gospodarka jest nieefektywna, oparta w wielu dziedzinach na przestarzałym przemyśle i imporcie – zauważa Wiesław Pokładek, kierownik Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Mińsku.