Polski wkład w ratowanie strefy euro staje się, obok kwestii suwerenności, najgorętszym tematem w krajowej polityce. Szefowie resortu finansów starali się wczoraj rozwiać obawy, że pożyczka dla MFW będzie niekorzystna dla naszego kraju.
Jak ustalono na ostatnim szczycie UE, państwa Unii mają pożyczyć Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu około 200 mld euro na wsparcie dla pogrążonych w kryzysie krajów strefy euro.
Ile do tej puli dołoży Polska? To mają ustalić minister finansów Jacek Rostowski oraz prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka i podać w ciągu dziesięciu dni.
W ocenie byłego ministra finansów Mirosława Gronickiego kwota naszej pożyczki będzie zależała od tego, ile państw się na nią złoży. – Skoro kraje spoza eurolandu mają dołożyć 50 mld euro, to łatwo obliczyć, ile przypadnie na największe gospodarki, czyli Danię i Szwecję, których PKB sięga ok. 400 mld euro, Polskę, której PKB to także ok. 400 mld euro, Czechy – 200 mld euro, i Wielką Brytanię – 2000 mld euro – wylicza ekonomista. – Jeśli wszystkie kraje się dołożą, to na Polskę przypada ok. 7,5 proc, czyli ok. 4 mld euro – przewiduje.
Rostowski podkreślał wczoraj w Londynie, że wkład do pożyczki zwiększającej środki dostępne w MFW nie jest żadnym „budżetem pomocowym", jak sugeruje opozycja, ale sposobem zabezpieczenia żywotnych interesów Polski.