W ubiegłym tygodniu zakończyły działalność trzy fundusze zamknięte z oferty KBC TFI, gwarantujące zachowanie początkowej wartości inwestycji, czyli tzw. ochronę kapitału.
Pięcioletnia stopa zwrotu z inwestycji wyniosła ok. 0 proc. Fundusze nie zapewniły więc klientom zachowania realnej wartości zainwestowanych pieniędzy. Z drugiej strony, fundusze tego typu inwestują część aktywów również na rynku akcji. W tym kontekście, biorąc pod uwagę to, co działo się na giełdach w latach 2007 – 2012 (WIG stracił w tym czasie prawie 30 proc.) nie jest to zły wynik.
W jaki sposób osiąga się ochronę kapitału? – W naszym przypadku portfel składa się z dwóch części, podobnie jak w innych produktach strukturyzowanych. Większa część aktywów inwestowana jest w instrumenty bezpieczne, przeważnie obligacje. W określonym horyzoncie inwestycyjnym, np. 3 lata, część bezpieczna zarabia tak, żeby zapewnić inwestorowi zwrot zainwestowanego kapitału. Druga część aktywów inwestowana jest na rynku akcji, z reguły w portfel określonych spółek, lub w wybrane indeksy giełdowe – wyjaśnia Hubert Łukasiewicz z KBC TFI.
Fundusze ochrony kapitału funkcjonują również według innego schematu. – Mechanizm działa w uproszczeniu następująco: na początku inwestycji ok. 30 proc. aktywów inwestujemy w akcje. Następnie, zgodnie z algorytmem, który śledzi kursy indeksów giełdowych, automatycznie obniżamy lub zwiększamy udział akcji w portfelu, w takim stopniu, żeby zagwarantować ochronę kapitału – wyjaśnia Grzegorz Łętocha, dyrektor inwestycyjny BPH TFI.
W ciągu ostatnich pięciu lat większość funduszy ochrony kapitału zyskała mniej od funduszy obligacji, które teoretycznie takiej ochrony nie zapewniają. Nie oznacza to jednak, że są złym rozwiązaniem. Powinno się je traktować jako fundusze akcji, które w przypadku bessy minimalizują straty do zera, kosztem niższych zysków podczas hossy.