Ostatni raz Waszyngton zawiesił działalność na przełomie 1995 i 1996 roku. Urzędnicy nie przychodzili wówczas do pracy przez 21 dni. Spór skończył się, gdy ówczesny lider republikanów Newt Gingrich ustąpił pod naciskiem Billa Clintona i wycofał się z żądania zbilansowania budżetu państwa. Tym razem osiągnięcie porozumienia będzie o wiele trudniejsze. W Izbie Reprezentantów większość mają republikanie, jednak około 1/5 z nich należy do radykalnego skrzydła, tzw. Tea Party. To wystarczy, aby szachować resztę ugrupowania. Bez poparcia działaczy Tea Party nie ma ona bowiem większości w izbie niższej Kongresu.
– Lider republikanów w Izbie Reprezentantów John Boehner nie ma nad nimi kontroli, to są ludzie, którzy nie są skłonni do kompromisu – uważa Nathan Sheets, główny ekonomista oddziału banku Citi w Nowym Jorku.
Radykalizacja Tea Party nastąpiła po przegłosowaniu w 2010 r. ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, tzw. Obamacare. Politycy radykalnej frakcji Partii Republikańskiej uznali, że „jest to najgorszy akt legislacyjny, jaki kiedykolwiek został przyjęty przez Kongres". W ich opinii obowiązkowy system zabezpieczeń zdrowotnych doprowadzi na dziesięciolecia do rozrostu amerykańskiego państwa.
Aby storpedować wejście w życie Obamacare, Tea Party kilka dni temu wymusiła przyjęcie przez Izbę Reprezentantów ustawy likwidującej podatek od sprzętu medycznego, który miał częściowo sfinansować reformę ubezpieczeń zdrowotnych oraz odłożenie o rok wejścia w życie całej reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych. To z kolei było nie do przyjęcia dla Senatu, gdzie przewagę mają demokraci. Obie izby muszą uzgodnić wspólną wersję ustawy budżetowej, aby mogła ona wejść w życie.
- Amerykanie stali się zakładnikami anarchistów z Tea Party – oburza się lider demokratów w Senacie Harry Reid.