Rz: Dużo słyszymy o tym, że sytuacja gospodarki ukraińskiej jest fatalna. Jak jest w istocie?
Jeromin Zettelmeyer
: Rzeczywiście, gospodarka jest w fatalnym stanie. I bardzo narażona na wszelkie zewnętrzne bodźce. Wzrost jest minimalny, jeśli w ogóle udaje się go osiągnąć. W tym roku będzie tam recesja na poziomie minus 0,5 proc PKB. Przyszły rok ma być niewiele lepszy, kilka dziesiątych procent powyżej zera.
Tą recesją jestem sam zaskoczony. Sądziłem, że Ukraińcom uda się wydźwignąć. Gdyby dziś doszło do niekorzystnych wydarzeń w krajach, z którymi Ukraina blisko współpracuje, bądź do załamania wewnętrznego, kraj nie będzie w stanie wyjść z recesji i czeka go kolejny głęboki kryzys. Ukraińcy muszą więc jak najszybciej rozejrzeć się za możliwościami uzyskania pomocy gospodarczej. Tyle że wszystkie zachodnie, europejskie źródła zasilania są nieodłącznie związane z reformami.
Często się mówi, że warunki narzucone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) są trudne do zaakceptowania ze względów społecznych, chociaż np. podwyższenie cen gazu na rynku wewnętrznym nadal nijak nie przystaje do kwot, jakie Ukraina płaci w imporcie. Więc Fundusz nie nakłada warunków niemożliwych do spełnienia. Dla Ukraińców nie jest ważne, że wzrosłyby rachunki dla gospodarstw domowych. Chodzi o to, że droższy gaz mocno ugodziłby w finanse oligarchów. Wzrosłyby koszty energii dla przemysłu, co wymusiłoby konieczność restrukturyzacji ich firm. Drugi problem Ukraińców to niesłychanie słabe instytucje gospodarcze, nie mówiąc już o głęboko zakorzenionej korupcji, zaś rządy prawa pozostają tam zupełnie niezrozumiałym pojęciem. To wszystko drastycznie ogranicza możliwości rozwoju. Ale nie mam wątpliwości, że Ukraina byłaby sobie sama w stanie poradzić z tymi wyzwaniami.