W ciągu kilku miesięcy od połowy kwietnia 2015 r. złoty osłabił się w stosunku do euro o niemal 7 proc. Był to wynik m.in. globalnego wzrostu awersji inwestorów do ryzyka, co przełożyło się na ich niechęć do wszelkich aktywów z tzw. rynków wschodzących, do których zaliczana jest też Polska.
Sytuacji tej sprzyjały m.in. kłopoty chińskiej gospodarki i oczekiwania na pierwszą po kryzysie finansowym podwyżkę stóp procentowych w USA.
Ale analitycy nie mieli wątpliwości, że na notowania złotego negatywnie wpływały też czynniki krajowe, szczególnie ryzyko polityczne. Po wygranej Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich w maju 2015 r. wzrosło prawdopodobieństwo, że w październikowych wyborach parlamentarnych zwycięży PiS. Tymczasem wydawało się, że rządy tej partii przyniosą m.in. niebezpieczne poluzowanie polityki fiskalnej, presję na bank centralny, aby obniżył stopy procentowe, oraz ratowanie górnictwa przez spółki energetyczne, co nie podobało się inwestorom.
Na przełomie 2015 i 2016 r., po silnym osabieniu złotego, wydawało się, że wszystkie zagrożenia związane ze zmianą władzy w Polsce inwestorzy już uwzględnili w kursie waluty i cenach innych aktywów. Stąd na początku mijającego roku wśród analityków przeważał optymizm.
Ankietowani przez „Rzeczpospolitą" eksperci oczekiwali przeciętnie, że dzisiaj za euro będziemy płacili ok. 4,17 zł. Jednocześnie spodziewali się, że polska waluta osłabi się wobec dolara, a raczej – precyzyjniej mówiąc – dolar umocni się wobec złotego pod wpływem dalszej normalizacji polityki pieniężnej przez Rezerwę Federalną. W perspektywie roku amerykańska waluta miała kosztować 4,10 zł.